Przedłuża się proces lubelskiego adwokata Zygmunta W. Sąd bada sprawę od blisko roku. Prawnik odpowiada za spowodowanie wypadku i ucieczkę z miejsca zdarzenia.
Podczas ostatniej rozprawy zeznawać miał jeden z policjantów, którzy zajmowali się wyjaśnianiem okoliczności wypadku. Policjant po raz kolejny nie pojawił się w sądzie. Za karę będzie musiał zapłacić 500 zł. Sprawę odroczono do stycznia. Tymczasem w listopadzie minie rok odkąd Sąd Rejonowy Lublin-Zachód bada sprawę wypadku z udziałem znanego adwokata.
Feralnego dnia pan Jacek, mieszkaniec Lublina jechał swoją yamahą przez Al. Racławickie, w stronę ul. Lipowej. Z parkingu przy KUL wyjeżdżał czerwony nissan. Jak wynika z nagrań monitoringu, na moment się zatrzymał po czym wjechał na jezdnię, tuż przed zbliżający się motocykl. Przeciął przy tym podwójną, ciągłą linię. Kierujący yamahą położył jednoślad, by uniknąć uderzenia w auto. Kiedy wstał, mimo licznych potłuczeń i złamanej ręki biegł za nissanem.
– Uderzyłem w bagażnik i krzyczałem stój, ale kierowca spojrzał w lusterko i odjechał – relacjonował na początku procesu motocyklista.
Świadkowie zdarzenia zapisali numery rejestracyjne auta. Policjanci odwiedzili Zygmunta W. w jego domu, niedługo po zdarzeniu. Okazało się, że 73-latek od 3 lat nie miał prawa jazdy. Przekroczył limit punktów karnych. To efekt jazdy z nadmierną prędkością.
Zygmunt W. przekonywał, że nie widział motocyklisty, który rzekomo jechał z dużą prędkością. Poza tym bał się, że kierowca yamahy go pobije. Prawnik konsekwentnie nie przyznaje się do winy.