Wystarczył wniosek o rejestrację kiełbasy lisieckiej w Unii Europejskiej, by jeden z dużych koncernów mięsnych wypuścił własną kiełbasę lisiecką, licząc się z ryzykiem... pięcioletniej odsiadki dla prezesów
Najlepiej zacząć od uznania swojego specjału za produkt regionalny. Może to być wszystko, co można "wrzucić na ruszt” i co się wytwarza według tej samej receptury od co najmniej 25 lat i mieć na to kwity. I nie mogą to być oświadczenia sąsiadów, bo takie wnioski ministerstwo odrzuca.
- Może to być przepis w jakiejś starej książce, potwierdzający, że ten produkt jest wytwarzany w tym miejscu - wyjaśnia Rafał Serej z Urzędu Marszałkowskiego w Lublinie. - Nie musi być natomiast potwierdzenia, że jego wytwarzaniem zajmował się przodek dzisiejszego producenta.
Taki wniosek, poparty zdjęciami, składa się do Departamentu Ochrony Środowiska i Rozwoju Wsi przy ul. Lubomelskiej 1-3 w Lublinie. Potem wniosek opiniuje Polska Izba Produktów Regionalnych i Tradycyjnych, ale to marszałek zdecyduje, czy wniosek przyjąć. Jeśli tak, to zgłasza ten fakt do Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi, które umieszcza produkt na stosownej liście. Absolutnie za darmo. Ba - nawet umieszczą przepis w specjalnych książkach.
Jak dotąd najwięcej produktów, aż 22, zgłosiła Lubelszczyzna.
Ale po piętach depczą nam Podlasie i Podkarpacie, mające po 19 produktów.
Jeśli się przejdzie etap polski, zgłoszenie wniosku o rejestrację w Brukseli jest proste. Najpierw trzeba się zdecydować, do którego z trzech kategorii nasz wyrób pasuje.
Najtrudniejszą kategorią jest chroniona nazwa pochodzenia.
Oznacza to, że dany wyrób pochodzi z konkretnego rejonu i wszystkie surowce użyte do produkcji również są tylko stąd. Taki jest na przykład oscypek, wytwarzany w powiatach tatrzańskim, nowotarskim i żywieckim z mleka owiec wypasanych w tychże powiatach.
Chronione oznaczenie geograficzne zakłada, że część surowców może pochodzić z innego terenu. Taki jest miód wrzosowy z Borów Dolnośląskich. Bo nikt nie zaręczy, że jakaś pszczoła nie poleciała poza bór i nie liznęła np. nektaru nawłoci. W tym wypadku także część produkcji może się odbywać poza danym terenem. Dla przykładu, wspomniany miód jest konfekcjonowany we Wrocławiu.
Gwarantowana tradycyjna specjalność to trzecia kategoria, dotycząca szerszego obszaru, np. kraju. To np. włoska mozzarella, typowo polski miód pitny czy belgijskie piwo lambic.
- W tej kategorii można zarejestrować bigos - radzi Henryk Wujec, prezes Polskiej Izby Produktu Regionalnego i Tradycyjnego. - Musi się tylko zebrać grupa producentów.
Tu droga jest krótsza. Wniosek składa się od razu do Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi, które go sprawdza i wysyła do Brukseli. Tam czekają na ewentualne protesty innych krajów, które muszą udowodnić, że produkują coś identycznego i nie zgadzają się, by ktoś zawłaszczał ich tradycję. Groziło to nam w przypadku oscypka, produkowanego według takiej samej receptury na Słowacji. Ale oba kraje dogadały się i wmówiły Brukseli, że produkcja oscypka i słowackiego osztiepka różni się detalami, ale na tyle, by uznać to za zupełnie inne sery.
Gdy nie ma protestów, UE rejestruje produkt.
- Trwa to od dwóch do ośmiu lat - wyjaśnia Jakub Jasiński z Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi.
Rejestracja się opłaci Producenci zarejestrowanej w Brukseli szynki bajońskiej biorą za nią ośmiokrotnie (!) większe pieniądze niż za zwykłą szynkę. Sery korycińskie z Podlasia, zarejestrowane dopiero w Polsce, na miejscu kosztują nie więcej niż 18 zł za kilogram, a w Warszawie aż... 70 zł! Nasz "Apis”, odkąd zgłosił do rejestracji cztery miody pitne, podpisał cztery duże kontrakty na sprzedaż tychże miodów na zachód Europy.
Niebawem wniosków z Lubelszczyzny może być więcej, gdyż wczoraj w Lublinie odbyła się konferencja na ten temat. Towarzyszył jej kiermasz wielkanocnej sztuki ludowej.