

Lekarz z karetki pogotowia przerwał reanimację, a ciało zostało nakryte plastikowym workiem. Wtedy policjanci zauważyli, że "zmarły” się poruszył. Mężczyzna żył jeszcze osiem godzin.

Tego dnia lubelska policja pochwaliła się informacją o uratowaniu przez patrol wysiadającego z busa mężczyzny, który zasłabł. Według komunikatu, policjanci rozpoczęli reanimację 50-latka, a karetka zawiozła go do szpitala. Co dokładnie działo się w międzyczasie, tego mundurowi nie podali.
Ustaliliśmy, że pierwsi przy leżącym mężczyźnie pojawili się policjanci, których zaalarmowali przechodnie. Rozpoczęli reanimację. Karetka dojechała po sześciu minutach od wezwania. Byli w niej ratownicy. Przejęli prowadzenie akcji ratunkowej. Zaraz potem dotarła druga karetka z lekarzem.
– Postępowanie reanimacyjne trwało około godziny – mówi Zdzisław Kulesza, dyrektor Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego SP ZOZ w Lublinie.
Gdy lekarz doszedł do wniosku, że reanimacja się nie powiodła i trzeba ją przerwać, ciało mężczyzny zostało przykryte. – Spod podłużnego, czarnego worka nie było widać człowieka, obok stała karetka, byli policjanci – mówi mieszkanka Lublina, która przechodziła ul. Ruską.
Wtedy policjanci zauważyli, że "zmarły” się poruszył. Jeden z nich zaczął go reanimować. – To funkcjonariusz po specjalistycznym przeszkoleniu ratowniczym – mówi Janusz Wójtowicz, rzecznik lubelskiej policji.
Potem reanimacją ponownie zajął się lekarz. Stanisław K. został przewieziony do PSK-1 przy ul. Staszica w Lublinie.
– Zadzwonili do nas ze szpitala z informacją, że tata jest w ciężkim stanie – mówi córka. – Po kilku godzinach, ok. 16., gdy byliśmy w drodze do Lublina, otrzymaliśmy drugi telefon, że już nie żyje. Powiedzieli, że to był zawał serca.
Jeszcze 2 grudnia policyjna notatka o przebiegu zdarzenia trafiła do prokuratury. Gdy po kilku dniach śledczy zwrócili się do szpitala o informację o stanie zdrowia Stanisława K. dowiedzieli się, że mężczyzna zmarł, a zwłoki zostały zabrane przez rodzinę i pochowane.
– Gdyby szpital od razu zawiadomił nas o zgonie, zostałaby przeprowadzona sekcja – mówi Jadwiga Nowak, szefowa Prokuratury Rejonowej Lublin-Północ. – Jej wyniki dałyby pełniejszy obraz tego, co się stało.
– Nie znaliśmy okolicznościach śmierci, nie wiedzieliśmy, że potrzebna będzie sekcja zwłok, a chcieliśmy jak najszybciej zabrać ciało i pochować tatę – tłumaczy córka Stanisława K. i dodaje, że rodzina przygotowana jest na ekshumację.
Prokuratura prowadzi w sprawie czynności sprawdzające. Chce ustalić, czy postępowanie załogi karetki było prawidłowe. Śledczy przyznają, że z tak niecodzienną sytuacją jeszcze się nie spotkali.
– To wyjątkowy przypadek, choć medycyna zna takie zdarzenia – przyznaje dyr. Kulesza. – Z mojej wstępnej oceny wynika, że nie doszło do zaniedbań w akcji reanimacyjnej. To lekarz ocenia, kiedy należy ją przerwać. Czekam na wynik postępowania w prokuraturze.
Bliscy zmarłego zwrócili się też do policji o wyjaśnienie, co się stało z częścią wypłaty zmarłego: w Wiedniu od pracodawcy dostał 1,9 tys. euro. Ze szpitalnego depozytu wydano rodzinie tysiąc.