Grzegorz Kurczuk groził Dziennikowi, że jeśli nie zaprzestanie krytycznie pisać o SLD, to użyje swych wpływów, aby go nie kupowano i nie zamieszczano w nim reklam. Nie jest jednak przestępcą, a jego zachowanie można rozpatrywać jedynie w kategoriach etycznych - uznała prokuratura. I umorzyła śledztwo.
Redaktor naczelny Dziennika Andrzej Mielcarek nagrał na dyktafonie rozmowę z politykiem SLD. Były minister sprawiedliwości stwierdził m.in., że jeśli Dziennik nie zaprzestanie krytycznie pisać o SLD, to on użyje swych wpływów, aby gazety nie kupowano i nie zamieszczano w niej reklam. Później utrzymywał, że został źle zrozumiany.
O tych groźbach Mielcarek poinformował Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Ta z kolei powiadomiła prokuraturę. Sprawa trafiła do Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie, by lubelskiej nie narażać na zarzut braku obiektywizmu przy prowadzeniu postępowania.
Mimo pomocy specjalistów, prokuraturze nie udało się odczytać całości wypowiedzi nagranej na dyktafonie. Podczas przesłuchań naczelny Dziennika podtrzymał, że Kurczuk groził.
- Nie można wykluczyć, że słowa takie padły, lecz z powodu złego stanu nagrania nie zostały odczytane - napisał jednak w uzasadnieniu umorzenia prokurator Stanisław Bończak.
Zdaniem prokuratury to, co nagrało się na dyktafonie, nie wystarczy do postawienia Kurczukowi zarzutu tłumienia krytyki prasowej (grozi za to grzywna albo kara ograniczenia wolności): - Nie można oczywiście z całą stanowczością odrzucić, że intencją Grzegorza Kurczuka było wyeliminowanie krytyki jego ugrupowania lecz założenie takie pozostaje tylko domysłem, nie popartym odpowiednio jednoznacznymi dowodami - uzasadnia prokurator.
Według prokuratury, można zastanawiać się, czy zachowanie prominentnego działacza rządzącego ugrupowania, posła i byłego ministra sprawiedliwości, było zgodne z szeroko pojętą etyką. Ale nie ma to żadnego znaczenia dla podjęcia decyzji o odpowiedzialności karnej.
Rzeszowska prokuratura zajmowała się też groźbami, jakie otrzymywała dziennikarka Dziennika Katarzyna Pasieczna. Ktoś groził jej telefonicznie i wysyłał anonimowe listy. Jak dotąd, prokuratorowi nie udało się ustalić, kto to był.
Postanowienie o umorzeniu śledztwa w obu sprawach jest nieprawomocne.