Burzę wokół zarobków urzędników państwowych wywołały ostatnie żądania płacowe członków Rady Polityki Pieniężnej. Sześcioro (Wiesława Ziółkowska, Grzegorz Wójtowicz, Dariusz Rosati, Cezary Józefiak, Jerzy Pruski i Bogusław Grabowski), z dziewięcioosobowego składu, chce po 325 538,5 zł wyrównania za ostatnie trzy lata pracy. Dlaczego? Członek RPP zarabia 25 840 zł miesięcznie, ale ustawowo należy mu się tyle, ile wiceprezesowi NBP, czyli od 33 do 36 tys. zł. Łączne roszczenia „pokrzywdzonych” sięgają prawie 2 mln zł.
– Kiedy wszyscy oszczędzają, takie nachalne domaganie się profitów jest czymś wyjątkowo rażącym – mówi Grzegorz Kurczuk, poseł SLD.
Obecne pensje szefów NBP i członków RPP mogą budzić zazdrość nie tylko przeciętnego pracownika, ale też członków rządu i prezydenta RP. Dwa i pół raza mniej od prezesa NBP zarabia prezydent A. Kwaśniewski. Jego wynagrodzenie zasadnicze ustalane jest według kwoty bazowej, której wysokość określa ustawa budżetowa (obecnie 1603,56 zł). Prezydenckie pobory to dziesięciokrotność tej stawki, co wraz z dodatkiem za wysługę lat daje miesięcznie 18 280 zł brutto.
Parlamentarzyści chcą znowelizować tzw. ustawę kominową, tak aby objęła ona też kierownictwo NBP i członków RPP. – To oczywiste, że będę głosował za obniżeniem zarobków tym panom. Pieniędzy nie ma w budżecie i takich kominów płacowych też nie powinno być – deklaruje Józef Żywiec, poseł Samoobrony.
Prezes NPB otrzymywałby wynagrodzenie ministra finansów, które wynosi ok. 11,5 tys. zł, czyli niemal cztery razy mniej niż obecnie (teraz zarabia 44,5 tys. zł). Natomiast zarobki członków RPP miałyby spaść do poziomu pensji sekretarza stanu, czyli ok. 10 tys. zł (15,8 tys. zł mniej niż obecnie). – Dobrze by ewentualna ustawa nie dotyczyła wyłącznie zarobków, ale też roli i zadań NBP – dodaje Andrzej Mańka, poseł PiS.