Powoływała się na znajomości w KRUS oraz wśród doktorów prowadzących komisje lekarskie. W zamian za załatwienie renty brała pieniądze. W tej chwili podejrzewana jest o wyłudzenie od trzech rolników 5,7 tys. zł, ale - jak się nieoficjalnie dowiedział Dziennik - może to być zaledwie czubek góry lodowej.
o długotrwałej niezdolności do pracy w gospodarstwie rolnym.
Według mieszkańców gminy, do których dotarliśmy, kobieta zajmowała się tym procederem od co najmniej kilkunastu lat. Wynajmowała kierowców, z którymi jeździła od wioski do wioski i - powołując się na znajomości w Kasie Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego oraz wśród lekarzy orzeczników - proponowała załatwienie renty. Za przysługę brała średnio 2-3 tys. zł.
- Kierowców zmieniała, bo nie była rzetelnym płatnikiem - mówi jeden
z rozmówców. - Z czasem wcale nie musiała jednak jeździć w teren. Ludzie sami do niej ciągnęli. Na wsi wszyscy wiedzą, że rencista to skarb. Brała kasę, obiecywała i chyba jednak coś robiła w tym kierunku. Jak się udało, to dobrze, jak nie - trudno.
W okolicy głośno było o rolniku, wobec którego kobieta nie wywiązała się z umowy. W ramach rozliczenia mężczyzna zabrał z jej pastwiska dwa buhaje.
Dlaczego chłopi płacili za załatwienie rent? Takie świadczenie przede wszystkim zasila co miesiąc skromny budżet. Poza tym rolnik nie musi płacić składki w KRUS (ubezpieczenie jest wtedy zawieszone). Orzeczenia o długotrwałej niezdolności do pracy w gospodarstwie rolnym wydają lekarze orzecznicy. Dochodzenie wykaże, czy wśród nich znaleźli się tacy, którzy dali się skorumpować naciągaczce. (lew)