- Bardzo kochałem żonę. To, co się stało, to wynik towarzyszącego mi stresu i napięcia, a w ostatniej fazie nawet szału – beznamiętnie, powoli, jak dobrze wyuczoną lekcję mówił przed sądem 47-letni Piotr R. Mężczyzna odpowiada za zabójstwo swojej żony przy ul. Gęsiej w Lublinie. Właśnie ruszył jego proces
Monika i Piotr mieszkali w jednej z podlubelskich miejscowości. Mężczyzna po etatowej pracy zajmował się uprawą warzyw. W tej pracy pomagali mu dorastający synowie i żona.
– Monika mówiła mi, że mąż znęcał się nad nią psychicznie. Nie dawał jej ani złotówki, a pieniądze, jakie zarabiała na stacji paliw, wpłacane były na konto, z którego nie mogła korzystać – zeznawała pani Małgorzata, koleżanka z pracy. – Po powrocie ze zmiany mąż kazał jej jeszcze pracować po 10 godzin na polu. Nie pozwalał odpocząć.
Kobieta miała mieć dosyć takiego życia. Pewnego dnia w 2015 r. wyszła z domu zostawiając na stole list. Napisała, że „musi odpocząć od pracy, od wszystkiego”. Małżonkowie regularnie spotykali się jednak i rozmawiali m.in. o dzieciach. Z czasem kobieta zaczęła unikać tych kontaktów. Jej koleżanka z pracy twierdzi, że bała się męża, który miał jej grozić.
– Odkąd odeszła ode mnie żona żyłem w stresie i napięciu czekając na jej powrót – tak Piotr R. przedstawia swoją wersję wydarzeń. – Bardzo ją kochałem. Wcześniej nigdy się nie kłóciliśmy. Nigdy jej nie uderzyłem. Nie zmuszałem do pracy.
W trakcie separacji Monika R. związała się z kolegą z pracy. Jak mówi ich wspólna znajoma, kobieta wtedy rozkwitła.
– Widywałam ich – relacjonuje mieszkanka kamienicy, w której Monika R. wynajmowała mieszkanie. – Wychodzili palić papierosy. Wyglądali na zakochanych. Trzymali się za ręce. Ciągle się śmiali. Patrzyli na siebie.
Piotr R. nie mógł się pogodzić z tym, że żona go zostawiła. We wrześniu 2017 r. targnął się na życie - wypił chemiczny preparat do oprysków. Uratowano go. Potem też nie tracił nadziei na to, że kobieta wróci. Twierdzi, że nie wiedział, że jego żona zaszła w ciążę z nowym partnerem.
Na początku 2018 roku Piotr R. kupił nowy samochód, do którego włożył m.in. kołdrę, koc, poduszkę i butlę z gazem. W aucie miał też klucz do opon. Był tam też 20 lutego, kiedy jeszcze przed godziną 6 rano podjechał pod dom, w którym mieszkała żona. Kobieta wybierała się właśnie do pracy.
– Skrobała szron z przedniej szyby samochodu. Zaparkowałem nieopodal. Wysiadłem. Podszedłem, wziąłem ją za rękę i poprosiłem, żeby poszła ze mną porozmawiać do mojego samochodu, bo tam było ciepło – mówił sędziom mężczyzna. – Namawiałem ją, żeby do mnie wróciła. Mówiłem, że ją kocham i czekam. Że zależy mi bardzo na jej powrocie. Płakałem w tym czasie. Żonie też łza poleciała z oka.
Piotr R. twierdzi, że Monika zgodziła się wrócić do domu. Wtedy przesiadł się z tylnej kanapy, na której rozmawiali, na fotel kierowcy.
– Kiedy chciałem uruchomić silnik, gwałtowanie otworzyła drzwi – relacjonuje. – Zdążyłem złapać pasek od jej torebki. Urwał się. Torebka została w samochodzie. Widząc, że ucieka, dostałem szału, że mnie oszukała. Zrobiło mi się ciemno w oczach i pobiegłem za nią. Potem pamiętam tablicę z napisem Kraśnik. Nie wiem, czemu tam pojechałem. Nie mam tam rodziny ani znajomych. Pamiętam, jak leżałem i siedziałem w samochodzie paląc papierosy. Podgrzewałem się palnikiem butli. Zasnąłem z palącym się papierosem.
Wtedy wybuchł pożar. Mężczyzna trafił do szpitala. W pierwszych zeznaniach nie przyznał się do zbrodni. Dziś to robi i podkreśla, że bardzo żałuje tego, co zrobił. Jednocześnie jednak mówi, że samego zabójstwa nie pamięta. Przyznaje się na podstawie tego, co przeczytał w aktach sprawy. Wie, że sąsiedzi Moniki R. zaalarmowani jej wołaniem o pomoc i głuchymi uderzeniami twardego narzędzia w głowę, widzieli mężczyznę uciekającego z jakimś narzędziem, najprawdopodobniej łyżką do opon w ręce.
47-latkowi grozi mu dożywocie. Kolejny termin rozprawy zaplanowano na 27 grudnia.