Nie tylko petardy są niebezpieczne. Zimne ognie, którymi tak chętnie bawią się dzieci – też. Czteroletni Kuba z Lublina ma poważne oparzenia właśnie przez zimne ognie. Chłopiec trafił do szpitala przedwczoraj.
Ma głębokie poparzenia
na nodze.
Na szczęście w domu byli dorośli, którzy wezwali pogotowie. Chłopca czeka operacja. Lekarze muszą usunąć spaloną skórę, aby w jej miejsce przeszczepić zdrową.
Co roku w okresie świąteczno-noworocznym do DSK trafiają ofiary niecodziennych wypadków. Dwa lata temu w szpitalu leżał chłopiec porażony prądem z instalacji choinkowej. Dotykał rączkami żarówek i przewodów. Kable musiały być źle zespolone, ponieważ poraził go prąd. Na szczęcie mama, która była w pobliżu, w porę odciągnęła chłopca od instalacji. Uszedł z życiem, ale rączki miał poparzone.
Każdego roku na chirurgię trafiają też maluchy poranione przez petardy. Lekarze z DSK spodziewają się takich pacjentów lada dzień. – Dzieci, które bawią się środkami pirotechnicznymi, mają poparzenia szczególnego rodzaju. Są bardzo głębokie – mówi prof. Osemlak. – Mają postać licznych, drobnych i brunatnych punktów, wielkości od jednego milimetra do pół centymetra. W momencie wybuchu substancja pirotechniczna wdziera się w skórę, rozrywając ją i paląc. Pozostają trwałe ślady, swego rodzaju tatuaże.
Wybuchające petardy obrywają też palce, a nawet ręce. – Operowaliśmy kiedyś chłopca, któremu dwaj koledzy wrzucili pirotechniczną zabawkę do kieszeni kurtki – opowiada Osemlak. – Włożył rękę do kieszeni, stracił kilka palców. Zdarzało się też, że wybuchające petardy poraniły komuś twarz, uszkadzając oczy.