Bałkański szkodnik zaatakował w tym roku kasztanowce w Lublinie. Po rocznej inwazji drzewa wyjdą bez szwanku, ale jeśli w przyszłym roku nic nie zrobimy, możemy stracić kasztany.
Najpierw jej działalność zauważono w okolicach Wrocławia. – Były tam, gdzie mieściły się bazy wojskowe – mówi kierownik Wrona. – Z tego wniosek, że mogli je przynieść polscy żołnierze wracający z pokojowych misji na Bałkanach.
W zeszłym roku szkodnik dotarł do Sandomierza.
– Pierwsze oznaki inwazji w Lublinie zauważyliśmy w czerwcu – przypomina kierownik. – Od tego czasu maleńka ćma opanowała 80 proc. lubelskich kasztanowców.
Oprócz niebywale ciepłego tegorocznego lata, szkodnikom sprzyja brak naturalnych wrogów. – Musimy go powstrzymać, jeśli chcemy nadal podziwiać kasztany – przyznaje Wrona.
Już trwa ustalanie największych ognisk tego szkodnika. W Lublinie jest ich kilkadziesiąt.
– Do administracji osiedli i zakładów, na których terenie rosną zaatakowane drzewa, roześlemy pisma – zapewnia kierownik. – Zaapelujemy, by wszyscy grabili i palili suche liście. W ten sposób pozbędziemy się części owadów w tzw. formie przetrwalnikowej.
Na kilkunastu wytypowanych drzewach zostaną rozmieszczone pułapki z feromonami i lepką substancją. – Dowiemy się jak wiele ich u nas jest – wyjaśnia Wrona. – Naukowcy już prowadzą badania nad skutecznymi preparatami, które zabiją szkodnika.
Dzisiejsze środki są bardzo silne i użycie ich np. w parku Saskim może być niebezpieczne dla zdrowia. Poza tym brakuje wysokich opryskiwaczy. Za rok mają już być dostępne. Dobrodziejstwem może się też okazać surowa zima, której owady nie przetrwają.
– Zwróciliśmy się także do Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej o 40 tys. zł na m.in. zakup szczepionek – mówi Wrona. – Nad recepturą pracują naukowcy z Ogrodu Botanicznego we Wrocławiu. Ma być w przyszłym roku.