Barbara z Lublina ma raka z przerzutami. Dowiedziała się o tym... z karty, którą dostała, wychodząc ze szpitala.
- Gdyby nie plastry, płakałabym z bólu - szepcze 38-letnia Barbara Kubaczyńska-Budynkiewicz z Lublina. - Najgorsze, że nie wiem, co robić, gdzie pójść, żeby żyć.
Do Barbary tulą się jej dwie najmłodsze córki: 8-letnia Ola i 11-letnia Klaudia. - Kładą się koło mnie i tak leżymy godzinami. Ostatnio spytały: Czy ty mamo umrzesz?...
15-letni Patryk i 20-letnia Anita odwracają głowy, żeby nie było widać ich łez.
O dramatycznej sytuacji Barbary powiadomiła nas kobieta, która leżała z nią w szpitalu. - Pomóżcie! Te wspaniałe dzieci dzień w dzień siedziały przy matce. A teraz cała rodzina została sama ze swoim dramatem - zaalarmowała nas pani Katarzyna.
Barbara zgłosiła się do szpitala na początku maja. Miała bardzo silne bóle brzucha. Była w szpitalu przez kilka tygodni. Chudła w oczach (dziś waży 43 kg), a ból się nasilał. - Zwykłe leki już nie działały - opowiada. - Ale nikt nie powiedział, co mi jest. Raz podsłuchałam, jak lekarze mówili do siebie, że mam chłoniaki. Nic mi to wtedy nie mówiło...
Jak wygląda prawda, Barbara dowiedziała się, gdy przeczytała kartę wypisową ze szpitala. Diagnoza: Rak nisko zróżnicowany, zmiany przerzutowe. Wskazania: konsultacja onkologiczna i plastry przeciwbólowe. Rodzina przeżyła wstrząs. Nikt nie wiedział, co robić. - Ja ledwo po domu chodzę, a co dopiero wyjść do lekarza... Byle plastrów na ból nie zabrakło... Byle dzieci nie zostały same - Barbara chowa twarz w dłoniach.
- My i mama to jedno. Strasznie się boję, ale nie wiem, jak jej pomóc... - płacze Anita.
Pomoc obiecał Antoni Rudnik, dyrektor MOPR. - Całej rodzinie zapewnimy profesjonalne wsparcie psychologiczne. Nasz pracownik sprawdzi, czego jeszcze im potrzeba.
Chcieliśmy spytać dyrektora szpitala, w którym zdiagnozowano Barbarę, czy zostawienie pacjenta samego w obliczu nowotworowej choroby to standard w jego placówce. Niestety, przez weekend nie udało się nam z nim skontaktować. Do sprawy wrócimy jutro.