Pieniądze, które miały wystarczyć na dwa lata, skończyły się już po roku. Miasto znów musi szukać lecznicy, która będzie świadczyć usługi „pogotowia dla dzikich zwierząt”. Najwięcej kosztowało odławianie dzików – średnio 1185 zł na sztukę.
Takie pogotowie nie narzeka na brak zajęć. Jeżeli po ulicach Lublina biega zbłąkany łoś, trzeba do niego strzelić środkiem usypiającym i wywieźć w bezpieczne dla niego miejsce. A jeśli zwierzę wymaga pomocy medycznej, trzeba mu jej udzielić i poddać leczeniu. Gdy na ulicach pojawi się bezdomna koza (tak, był taki przypadek), trzeba ją pojmać i zawieźć do rolnika, z którym miasto podpisało umowę na opiekę nad zbłąkanymi zwierzętami gospodarskimi.
Są też niezbyt przyjemne obowiązki, jak choćby zbieranie padłych zwierząt po wypadkach i uśmiercanie tych, którym nie da się już pomóc, albo usuwanie rojów pszczół, os i szerszeni z miejskich obiektów, np. szkół i urzędów.
Najwięcej pracy przysparzają jednak dziki. Na zlecenie miasta trzeba rozstawiać klatki-pułapki z zanętą, a jeśli złapie się jakiś dzik, uśmiercić go i przekazać jego zwłoki do utylizacji.
Takie prace zostały zlecone przez Urząd Miasta lubelskiej lecznicy Echovet, która rok temu wygrała przetarg, składając ofertę z ceną blisko 718 tys. zł. Umowa z Echovetem została zawarta na dwa lata i przewidywała, że usługi będą rozliczane według wycen przedstawionych w ofercie przetargowej. W kontrakcie było jednak zastrzeżenie, że łączne wynagrodzenie nie może przekroczyć wspomnianych 718 tys. zł. Pula pieniędzy wyczerpała się w rok.
– W związku z dużą liczbą realizowanych przez wykonawcę interwencji, środki z aktualnej umowy zostały w znacznej części wyczerpane – przyznaje Anna Czerwonka z biura prasowego Ratusza. Najbardziej kosztowny był rozstawiania oraz demontażu odłowni, czyli klatek-pułapek na dziki.
– Średni koszt związany z odłowieniem dzika wyniósł w roku bieżącym ok. 1185 zł. Składają się na niego m.in. koszty dojazdu w miejsce ustawienia odłowni, czasu pracy zespołu interwencyjnego, czy koszt użytych środków medycznych – wylicza Czerwonka. Dodaje, że częstotliwość rozstawiania pułapek zależy m.in. od liczby zgłoszeń o dzikach. – Najkrótszy czas pracy odłowni w jednej lokalizacji to 2 miesiące. Doświadczenie pokazuje, że zwierzęta muszą się przyzwyczaić do nowego obiektu, zanim odważą się wejść do odłowni. Stałą pozycją w każdym miesiącu jest nęcenie dzików.
Ale miasto musi płacić także wtedy, gdy pogotowie wezwane do błąkającego się zwierzęcia nie zastaje go we wskazanym miejscu. Ratusz podkreśla, że koszt interwencji jest „trudny do przewidzenia” m.in. ze względu na różne odległości, jakie musi pokonać ekipa interwencyjna, czasu trwania akcji oraz dnia tygodnia i pory dnia.
Czy z powodu wyczerpania się funduszy dzikie zwierzęta zostaną bez pogotowia?
– Miasto dąży do zapewnienia ciągłości zadania – stwierdza Czerwonka. To dlatego Ratusz pospiesznie szuka lecznicy, która tymczasowo zajmie się prowadzeniem pogotowia. – Od połowy lipca do końca sierpnia bieżącego roku. Jednocześnie przygotowywane jest postępowanie przetargowe na prowadzenie pogotowia do spraw dzikich zwierząt na terenie Lublina na kolejne trzy lata.