Więcej lokali wyborczych w mniejszych miejscowościach i bezpłatne przejazdy dla wyborców w gminach pozbawionych publicznego transportu. To pomysły Prawa i Sprawiedliwości na zwiększenie frekwencji w nadchodzących wyborach. Zdaniem opozycji mają one przysłużyć się lepszemu wynikowi partii rządzącej
Pod koniec ubiegłego roku grupa posłów PiS złożyła w Sejmie projekt nowelizacji Kodeksu wyborczego. Oprócz wielu zmian o charakterze technicznym, zawiera on rozwiązania, które według pomysłodawców mają przyczynić się do wzrostu frekwencji wyborczej.
Jedna z głównych propozycji dotyczy zmiany minimalnej liczby mieszkańców, dla której może zostać utworzony obwód do głosowania. Obecne przepisy określają ją na poziomie od 500 do 4 tysięcy wyborców. Nowela proponuje obniżenie dolnej granicy do 200 osób. „Biorąc pod uwagę strukturę zaludnienia i sytuację demograficzną na wsiach, należy wskazać, że miejscowości zamieszkałych głównie przez osoby starsze i mniej mobilne, w których mieszka mniej niż 500 mieszkańców, są tysiące. Oznacza to rzesze ludzi, dla których dotarcie do lokalu wyborczego, który jest zlokalizowany poza miejscowością, w której mieszkają, jest sporym wyzwaniem” – czytamy w uzasadnieniu projektu.
Podział istniejącego obwodu odbywałby się na wniosek wójta lub grupy co najmniej 5 proc. wyborców. Według szacunków w skali kraju mogłoby to oznaczać nawet o 6 tys. lokali wyborczych więcej.
Dwa inne zapisy dotyczą ułatwień w dotarciu do lokali wyborczych. Na bezpłatny transport będą mogły liczyć osoby niepełnosprawne oraz seniorzy powyżej 60. roku życia pod warunkiem złożenia odpowiedniego wniosku najpóźniej na 15 dni przed głosowaniem. Podobną możliwość mają mieć mieszkańcy gmin, w których nie funkcjonuje komunikacja zbiorowa.
– Z rozmów z wójtami z mojego terenu wiem, że wielu z nich uważa te zmiany za dobry kierunek – ocenia Tomasz Zieliński, poseł PiS z Tomaszowa Lubelskiego, który podpisał się pod projektem ustawy. – Od lat obserwujemy ogromne dysproporcje między frekwencją w dużych miastach i na wsi. W ostatnich wyborach do Sejmu w Lublinie frekwencja wyniosła 66 proc., ale już w niewielkiej przygranicznej gminie Lubycza Królewska: tylko 42 proc. A w komisji w samej Lubyczy, która swoim zasięgiem obejmuje nie tylko miasto, ale też kilka okolicznych przysiółków, zagłosowało już zaledwie 33 proc. uprawnionych. To tragiczny wynik, a głównym powodem jest właśnie problem z dostępnością lokali wyborczych.
O zdanie zapytaliśmy lubelskich posłów opozycji.
– Każde działanie profrekwencyjne ma sens i wszystkim politykom powinno zależeć, żeby jak najwięcej ludzi szło głosować. Ale jeśli takich zmian dokonuje się osiem miesięcy przed wyborami, to trudno nie mieć podejrzeń, że mają one wspomóc tę grupę polityczną, która tę propozycję zgłosiła – komentuje Michał Krawczyk, poseł Koalicji Obywatelskiej. Jego zdaniem nowelizacja ma służyć lepszemu wynikowi wyborczemu Prawa i Sprawiedliwości. – Te zmiany mają poprawić frekwencję wśród ich elektoratu. A co z dużymi miastami? Przy każdych wyborach media pokazują ogromne kolejki do lokali wyborczych w lubelskich dzielnicach. Co politycy PiS zrobią, by ludzie nie musieli czekać na oddanie głosu po 40-50 minut? Nic, bo nie jest im to na rękę – dodaje Michał Krawczyk.
Podobnie pomysł komentuje Jan Łopata z Polskiego Stronnictwa Ludowego. – Nie mówię „nie, bo nie”. Ale jeśli chcemy zwiększyć frekwencję i ułatwić ludziom udział w wyborach, to umożliwmy im głosowanie przez internet. Czasu na jego przygotowanie byłoby jeszcze sporo, a przy dzisiejszej technice nie wymagałoby to nie wiadomo jakich nakładów – przekonuje Łopata. I dodaje, że ludowcy najprawdopodobniej zgłoszą taką poprawkę podczas sejmowych prac nad projektem. – Wtedy zmiany nie służyłyby tylko wprowadzającej je partii, ale wszystkim, którzy chcieliby oddać głos.
Autorzy projektu ustawy nie podają szacowanych kosztów proponowanych przez nich zmian. A te będą dotyczyły nie tylko organizacji dojazdów do lokali, ale też wypłat dla członków nowoutworzonych komisji wyborczych. A projekt nowelizacji wprowadza też wynagrodzenia dla tzw. mężów zaufania, których mogą zgłaszać wszystkie komitety uczestniczące w wyborach. Mieliby oni otrzymywać zapłatę w wysokości połowy diety członków komisji.
– To są tak prodemokratyczne działania, że te koszty wydają się nie być duże w kontekście spodziewanych efektów. My nie mówimy o zmuszaniu ludzi do głosowania, tylko o ułatwieniu im takiej możliwości. Nie może dochodzić do sytuacji, że ktoś nie może dotrzeć do lokalu wyborczego – komentuje poseł Zieliński.