Ma zaledwie 17 lat, ale aż 210 centymetrów wzrostu. Walczą o niego najlepsze kluby koszykarskie. Został zauważony podczas kwietniowych rozgrywek w Paryżu, gdzie grał w reprezentacji Polski juniorów. Od tej chwili wszystko toczy się jak w filmie. Tomek Kęsicki nie podjął też jeszcze ostatecznej decyzji. – Barcelona to moje marzenie – mówi – Ale Pamesa oferuje znacznie lepsze warunki kontraktu
.
Duży był od zawsze. Kiedy się urodził, mierzył 62 centymetry. – Jako roczne dziecko, miał metr – mówi mama Tomka, Jola – Szybko doganiał o dwa lata starszych braci bliźniaków.
Jola podkreśla, że to po niej ten imponujący wzrost. Sama mierzy 180 centymetrów, jej mąż Jacek też nie ułomek – ma 190 centymetrów.
– Pani doktor w przychodni zawsze mówiła, że to moje geny – śmieje się Jola. – Bo ja znacznie wychodziłam poza wszelkie tabele, gdy mój mąż, jako mężczyzna, był po prostu w normie.
Przy Tomku obydwoje jednak wyglądają na malutkich.
– Ale przecież, chociaż jest taki duży, to jeszcze dziecko – martwi się Jola. – Aż boję się myśleć, że pojedzie sam tak daleko. Chociaż z drugiej strony mam świadomość, że trzeba wykorzystać tę szansę.
Koszykówka – moja miłość
Tomek nawet podczas rozmowy bawi się piłką do kosza. Nie ukrywa, że gra, to jego największa pasja. Od pierwszej klasy szkoły podstawowej, a naukę zaczął o rok wcześniej, kręcił się po boisku.
– Jak byłem mały, grałem zawsze ze starszymi chłopakami – wspomina. – W siódmej klasie trafiłem do AZS. Dopiero tam spotkałem kolegów mniej więcej mojego wzrostu.
W AZS trenowali go Andrzej Dubielis i Roman Mysliwiec. W Lublinie skończył jeszcze pierwszą klasę liceum.
– Oczywiście w IX LO, jak moi rodzice – podkreśla – Potem wyjechałem do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Warce.
Sport wymaga jednak poświęceń. Nieustanne treningi, w soboty mecze. Non stop wyjazdy – na obozy, na turnieje. Tomek mówi, że jest w tym sporo monotonii. Trzeba naprawdę kochać, to, co się robi, żeby wytrwać. On koszykówkę po prostu uwielbia.
– Starsi bracia też próbowali grać w kosza – mówi Jola. – Ale ja sama kiedyś grałam i wiedziałam, że to nie to. Co innego Tomek. Zupełnie inaczej rusza się na boisku.
Jestem Maurizio Balducci
8 kwietnia Tomek wrócił z Paryża do Polski. Za dwa dni do mieszkania państwa Kęsickich zapukał nieznajomy z Włoch. Powiedział, że nazywa się Maurizio Balducci, prowadzi agencję koszykarską Protalent i chce podpisać z Tomkiem umowę, bo chłopcem zainteresowana jest Barcelona.
– Zgłupieliśmy kompletnie, nie wiadomo było, co robić – mówi Jacek. – Baliśmy się podpisać umowę z nieznajomym. Jola chwyciła za telefon i zadzwoniła do Maćka Lampe, koszykarza Realu Madryt, ostatnio wybranego przez New York Nicks do gry w NBA. Chciała sprawdzić, czy w ogóle znany jest w środowisku koszykarskim taki człowiek.
Umowa została w domu bez podpisu. Odpowiedź jednak nadeszła bardzo szybko. Maciek potwierdzał słowa Balducciego. Również i to, że Tomkiem naprawdę jest zainteresowany klub w Barcelonie!
– I tak Tomek został pierwszym polskim zawodnikiem agencji Protalent – podkreśla Jola. – A są tam nie byle jakie sławy. Jak Sarunas Jasikevicius z Barcelony czy Ed O’Bannon, który grał w NBA i Polonii Warszawa.
Na początku maja Tomek z rodzicami poleciał do Barcelony. Klub zaprosił ich na finały Euroligi. Barcelona wygrała i było istne szaleństwo. Tomka oglądał Miguel Abril Lopez, trener juniorów. Klub zaproponował sześcioletni kontrakt. Ale już pod koniec maja do Lublina przyjechało dwóch trenerów z Valencji. Jacek wynajął salę, żeby mogli sprawdzić umiejętności Tomka. Nie mieli wątpliwości. Tomek dostał kolejną propozycję.
Jak w filmie
Jola mówi, że wszystko dzieje się za szybko. Ona czuje się jakby brała udział w jakimś filmie. Nikt w rodzinie się nie spodziewał, że Tomek ma szansę zostać taką gwiazdą!
– To naprawdę rzadkość, żeby kluby interesowały się tak młodym zawodnikiem – mówi Jacek. – Ale nasz Tomek jest dobry. Może grać jako mały skrzydłowy, duży skrzydłowy albo center. Bez problemu rzuca też za trzy punkty.
Decyzja, co do wyboru klubu jeszcze nie zapadła. Barcelona to marka, ale Pamesa daje lepszy kontrakt.
– Nasz warunek jest taki, że Tomek musi się przede wszystkim uczyć – podkreśla Jola. – Chcemy, żeby nie tylko grał, ale też skończył studia. Oba kluby to zapewniają, ale Pamesa chce podpisać kontrakt na cztery lata i oferuje lepsze pieniądze. Nie bardzo chcielibyśmy wiązać się z jakimś klubem sześcioletnią umową, a taki jest warunek Barcelony. Szczególnie, że Balducci mówi, że za dwa lata chciałby Tomka wystawić do draftu, czyli naboru, do NBA. No i nie wiemy, co robić.
Miguel Abril Lopez, z którym rozmawialiśmy przez telefon, namawia na Barcelonę.
– Jestem przekonany, że Tomek za dwa, trzy lata ma szansę grać w pierwszym składzie – mówi. Może uda się skrócić kontrakt na cztery lata.
Państwo Kęsiccy z Tomkiem niedługo pojadą do Valencji. Jola chce wszystko zobaczyć okiem troskliwej matki. W końcu decyzję trzeba będzie podjąć, bo Tomek od września będzie już w Hiszpanii.
– Barcelona to moje marzenie – mówi chłopiec. – Ale myślę, że w Pamesie mam większe szanse, żeby grać, a nie siedzieć na ławce. Więc naprawdę nie wiem jeszcze, co robić. Ale jestem bardzo szczęśliwy, że mam takie propozycje. I na pewno „Dziennik” pierwszy dowie się o tym, gdzie zagram.