– W łazience pod kaloryferem znaleźliśmy prezerwatywę – mówi przedszkolak do kolegi ze żłobka.
– Ty, co to jest kalolyfel? – dopytuje się malec.
Trzeba się tęgo natrudzić, by czymkolwiek zaskoczyć dziś naszych milusińskich. Obrodziło nam bystrzakami w krótkich spodenkach, nie ma co. Już kilkuletnie brzdące są nieoficjalnymi mistrzami świata w rozgryzaniu zagadek technicznych. Takich dożyliśmy czasów. Przekonała się o tym moja koleżanka, której padł komputer. Informatyka wyręczył łebski sąsiad, na co dzień dość mierny uczeń chełmskiej podstawówki. Choć Jasiowi ciężko przychodzi przełykanie lektur szkolnych typu „Chłopcy z Placu Broni” (koleżanka o tym wie, bo udziela mu korepetycji), to z komputerem uporał się w trymiga.
Wiemy to nie od dziś, że dzieciaki lubią dostawać prezenty. Okazji jest w roku kilka, góra kilkanaście. Paru brzdąców z zamojskiej Starówki wykombinowało sobie, by św. Mikołaj przychodził do nich nie raz na rok, ale na okrągło, czyli 365 bądź 366 razy w roku. Jeszcze nie tak dawno, uzbrojeni w wiaderka z piaskownicy, przebąkiwali coś o myciu szyb. Teraz stali się bardziej radykalni. W zamian za „przypilnowanie” samochodu, żądają od kierowców datków na chipsy albo loda. Niektórzy płacą, bo nie uśmiecha im się perspektywa wizyty u lakiernika. Straż Miejska przegania od czasu do czasu samozwańczych parkingowych, ale – jak sama twierdzi – przypomina to raczej zganianie wróbli z gałęzi na gałąź.
Dzieci wzięły sprawy w swoje rączki. Jak kapitalizm to kapitalizm! Wcześniej wesoło wybiegły ze szkoły, zapaliły papierosa, wyciągnęły flaszki. Że o chodniku nie wspomnę. Przykład dali im dorośli.