• Na początek naszej rozmowy proponuję małą zagadkę.
– Proszę bardzo.
• Proszę zgadnąć, jakiego albumu ostatnio najczęściej słucham?
– To może być mój nowy longplay... Ale pewnie dlatego, że musiał się pan przygotować do tej rozmowy.
• Zgadł pan, chociaż odpowiedź nie jest wyczerpująca. Słucham „... bo marzę i śnię” od ponad dwóch tygodni, bo sprawia mi to wielką przyjemność.
– Dziękuję bardzo.
• Piosenki na ten album napisali dla pana Robert Gawliński, Maciej Maleńczuk, Muniek Staszczyk, członkowie Ścianki i Myslovitz oraz Andrzej Smolik. A więc ludzie z innej niż pana generacji i półki stylistycznej. Jak doszło do tak niekonwencjonalnego przedsięwzięcia?
– Moja przygoda muzyczna z młodzieżą zaczęła się od nagrania z Norbim duetu „Piękny dzień”, który ukazał się na jego longu. Potem, kiedy już podpisałem kontrakt z wydawnictwem BMG, dostałem propozycję nagrania z Andrzejem Smolikiem nowej, klubowej wersji kawałka „Papa Was a Rolling Stone” z lat 60. To się wszystkim bardzo spodobało, wielu młodych muzyków odkryło Krawczyka.
• I zaczęli przysyłać panu swoje teksty do zaśpiewania?
– No, aż tak to nie... Najpierw ustaliliśmy ze Smolikiem, który podjął się produkcji muzycznej mojego albumu, że robimy Krawczyka na XXI wiek: innego niż dotychczasowy, nowoczesnego muzycznie, ale zarazem śpiewającego to, co gra w duszy pięćdziesięcioletniego faceta. Smolik zwrócił się do mnie z pytaniem, kogo widziałbym wśród autorów. Powie-działem, żeby sam znalazł autorów, którzy mogliby napisać piosenki nie pod Krawczyka, a dla Krawczyka.
• A on zgromadził elitę współczesnego rocka, która zaskakująco dobrze spisała się w pisaniu dla dużo starszego faceta. To jesienne zamyślenie chyba bardzo się panu spodobało, wyzwalając niebywałą inwencję interpretacyjną.
– Tak, dużo śpiewam półgłosem, a nawet ćwierćgłosem, szeptem. To czasami lepiej działa niż duży wokal. Pierwszy, główny głos opakowaliśmy takim sklonowanym Krawczykiem, śpiewającym falsetami, barytonami, interwałami. Trochę pomogły mi Alicja i Ania z Idola.
• Obok tych nowych, napisanych specjalnie dla pana utworów, pojawiają się dwa cudzesy. O „Papa” już mówiliśmy, ale jest tu jeszcze „Always on My Mind” z repertuaru Elvisa Presleya. Skąd pomysł na zamieszczenie tej piosenki?
– „Always on My Mind” zaistniało ze względu na 25 rocznicę śmierci człowieka, który wywarł ogromny wpływ na moje życie, na moje śpiewanie. Miałem nawet okazję go poznać.
• Bywa pan niekiedy określany polskim Presleyem.
– No tak, to typowo polska tendencja porównywania jednych do drugich. Ja byłem też okrzyknięty polskim Tomem Jonesem. Koleżanka z O.N.A. polską Janis Joplin, Edyta Górniak polską Whitney Houston...
• Czy śledzi pan wyniki rynkowe longplaya?
– Tak, bo przecież nie nagrałem go tylko dla własnej przyjemności. Chciałbym, żeby był w wielu polskich domach i tworzył dobry klimat. Jeśli ludzie go kupują, to znaczy, że im się podoba. A kupują średnio tysiąc egzemplarzy dziennie. To dużo. Album jest od kilku tygodni w czołówce oficjalnej listy polskich bestsellerów.
• Spodziewał się pan takiego sukcesu?
– Przyznam szczerze, że kiedy posłuchałem, tego, co nagraliśmy, nie miałem wątpliwości, że to zostanie zauważone. Ale że tak masowo – jednak się nie spodziewałem.
• Jak pan sądzi – czy wśród nabywców albumu, jest więcej starszych fanów, czy nowych?
– Mam sygnały, że podoba się i jednym, i drugim. Niezwykle satysfakcjonujące dla mnie jest to, że kupują go młodzi. Zważywszy na to, że to pokolenie jest bardziej wymagające i osłuchane, to jego akceptacja moich poczynań ma dużą wagę.
Mam także sygnały od starszych słuchaczy, że mimo tego mojego zwrotu stylistycznego, podoba im się to, i cieszą się, że nie dałem się zepchnąć na boczny tor, i że ciągle chce mi się walczyć.
• Jaki będzie pana następny krok?
– Myślę, że to jest zatoka, w której można zakotwiczyć. To nie znaczy, że następny album będzie taki sam. Ale ten styl chciałbym utrzymać.