Jesteśmy na właściwej ścieżce i konsekwentnie nią kroczymy – chwali się prezydent Krzysztof Żuk w 10-lecie swoich rządów. Mniej skora do pochwał jest opozycja, która wytyka Żukowi rekordowo wysoką kwotę zadłużenia miasta. Krytycy wypominają mu też sprawę górek czechowskich. Jak wygląda dziesięciolecie urzędującego prezydenta widziane z różnych stron?
– Jasno nakreślony plan na Lublin sprzed dziesięciu lat przyniósł widoczne efekty. Jesteśmy jednym z najszybciej rozwijających się miast w Polsce, a jednocześnie przyjaznym dla osób, które z Lublinem związały swoje życie – przekonuje prezydent Krzysztof Żuk z okazji 10-lecia swoich rządów.
Ratusz szczególnie chwali się dużymi inwestycjami i skutecznym zdobywaniem unijnych dotacji. – W latach 2010-2020 w Lublinie zrealizowano projekty inwestycyjne na kwotę ponad 4,6 mld zł, z czego 3 mld pozyskano z funduszy europejskich – podkreśla Katarzyna Duma, rzeczniczka prezydenta. – W tym czasie powstały m.in. miejskie obwodnice, dojazdy do obwodnicy, łącznie zbudowano i wyremontowano ponad 200 km dróg, chodników i dróg dla rowerów w mieście.
Podczas rządów Żuka powstał m.in. nowy odcinek ul. Muzycznej wraz z mostem na Bystrzycy, fragment ul. Lubelskiego Lipca ’80, al. Tadeusza Mazowieckiego (przedłużenie ul. Bohaterów Monte Cassino), Bohaterów Września, Zelwerowicza, czy Wyścigowa. Wymieniony został też tabor komunikacji miejskiej, stare ikarusy na dobre zniknęły z ulic.
Ratusz zachwala prezydenta
– Dzisiaj Lublin może pochwalić się nowoczesnymi obiektami sportowymi, takimi jak Arena Lublin, Aqua Lublin czy Stadion Lekkoatletyczny, na których organizowane są międzynarodowe wydarzenia sportowe. Lubelska kultura zyskała nowe miejsca spotkań. W odnowionych w tym czasie zabytkach dzisiaj funkcjonują Teatr Stary czy Centrum Kultury – chwali się Ratusz. Przypomina też odnowę Ogrodu Saskiego, pl. Litewskiego, rozbudowę parku Jana Pawła II (to akurat zasługa mieszkańców, którzy wywalczyli nowe alejki), rewitalizację parku Ludowego.
– W latach 2010-2020 w mieście powstały nowe szkoły, żłobki i przedszkola. Rozbudowana została również infrastruktura dla wsparcia osób starszych i z niepełnosprawnościami – podkreśla biuro prasowe Ratusza. Przypomina ponadto, że za prezydentury Żuka wprowadzono w Lublinie budżet obywatelski, gdy nie był jeszcze obowiązkowy (miasto ma duże zaległości w realizacji zwycięskich projektów).
Ratusz chwali się też kondycją gospodarki. – Za czasów prezydenta Krzysztofa Żuka stopa bezrobocia spadła do najniższego poziomu od 20 lat i wynosi obecnie 5,6 procent. W ostatnich dziesięciu latach w Lublinie powstało 77 tys. nowych miejsc pracy i miejsc aktywizacji zawodowej – podkreśla prezydenckie biuro prasowe.
Jakie porażki dostrzega Żuk?
Prezydent sam nie wymienia swoich niepowodzeń, trzeba o nie dopiero dopytać. – Zawsze znajdzie się coś do poprawy – stwierdza Krzysztof Żuk. Do jakich porażek się przyznaje? – Nie zrealizowaliśmy, przede wszystkim z powodu braku dostępu do środków unijnych, dużych projektów rewitalizacji zieleni, m.in. parku Bronowickiego, który nie otrzymał dofinansowania z Regionalnego Programu Operacyjnego – odpowiada prezydent. Nie udało mu się też przeprowadzić zapowiadanej rewitalizacji doliny Bystrzycy z utworzeniem tu parku Nadrzecznego. – Nadrobimy to w nadchodzących latach.
Jakie jeszcze niepowodzenia dostrzega sam Żuk w swojej prezydenturze? – Mógłbym wspomnieć o przedsięwzięciach, które zostały zawieszone w próżni z obiektywnych powodów, jak sprawa Starej Słodowni przy ul. Misjonarskiej – stwierdza Żuk. – W ciągu ostatniego dziesięciolecia były koncepcje zagospodarowania tego pięknego zabytku dla mieszkańców i wielka szkoda, że się nie udało ich zrealizować, ale spór co do prawa własności tej nieruchomości wciąż jest nierozstrzygnięty, choć ciągnie się wiele lat. Na inne spory zupełnie nie mamy wpływu i jedynie obserwujemy, jak pusty i z wolna niszczejący stoi zabytkowy pałac Sobieskich przy ul. Bernardyńskiej należący do Politechniki Lubelskiej, obiekt piękny i ważny dla historii Lublina.
Opozycja wymienia ich więcej
– Nie jest tak pięknie, jak mówi prezydent, który od początku sprawowania władzy rewelacyjnie potrafi opisywać i chwalić się sukcesami – ocenia miejski radny Piotr Popiel z opozycyjnego względem Żuka klubu PiS. – Rzeczywistość jest bardziej smutna. Zaległości, które są w poszczególnych dzielnicach są tak ogromne, że boję się, że nie da się ich nadgonić nawet przez kolejnych 10 lat. Prezydent Żuk mocno postawił na inwestycje ogólnomiejskie, tam są fundusze unijne, tego nikt nie zaneguje. Ale jest to wszystko kosztem małych i niezbędnych do życia działań na terenie dzielnic. To bardzo dobrze widać, gdy przejdziemy się osiedlowymi uliczkami Sądzę, że zaległości remontowo-budowlane w obiektach oświatowych są przeogromne. To nie wybrzmiewa w tej dyskusji, wiele osób przyjmuje te sukcesy wydawania środków publicznych z dofinansowaniem Unii Europejskiej. Takie było i jest moje zdanie – komentuje Popiel. – Niestety mrzonką jest, nieprawdą, cudowny kontakt prezydenta z mieszkańcami.
Pospolite ruszenie aktywistów
Niezadowolenie z rządów prezydenta było jednym z powodów wystawienia własnych list wyborczych przez miejskich aktywistów, którzy w 2018 r. stanęli do wyborów samorządowych jako Lubelski Ruch Miejski.
– Na to się nałożyło kilka rzeczy – mówi Szymon Pietrasiewicz, jeden z działaczy LRM. – Pewnym katalizatorem była sprawa górek czechowskich, kolejnym było nieuwzględnianie ustaleń z konsultacji z mieszkańcami. Obserwowaliśmy też, że świat idzie do przodu w sprawach, które nie są w Lublinie zauważane, związanych z zielenią, ekologią, zrównoważonym rozwojem, a to rzeczy ważne dla mieszkańców. Brakowało też wrażliwości na estetykę przestrzeni publicznej.
Aktywiści nie zdołali jednak wejść do Rady Miasta. – Nie mieliśmy doświadczenia w samorządzie, robiliśmy kampanię intuicyjnie, to była pewna amatorka – przyznaje Pietrasiewicz, ale ocenia, że jak na „pospolite ruszenie” trzyprocentowy wynik nie był zły.
Jak Pietrasiewicz ocenia 10-lecie rządów Żuka? – Nie można mu odmówić kolosalnych sukcesów, jeśli chodzi o rozwój miasta, ale trzeba sobie też postawić pytanie o to, jaka część tych inwestycji jest oczywistością, która się miastu należy – komentuje działacz. – Takie rzeczy jak parki lub Aqua Lublin powstawały też w innych miastach, co wynikało z funduszy unijnych. To nie było coś ekstra dla Lublina, a ja bym oczekiwał po prezydencie rzeczy ekstra, nowych, innowacji. Czegoś, co sprawi, że Lublin staje się miastem generującym impuls do rozwoju innowacyjności, a tego nie ma.
Zobacz także: 10 lat rządów Krzysztofa Żuka w Lublinie
Trzeba słuchać mieszkańców
– Na pewno plusem Żuka jest zarządzanie miastem w czasie wielkich inwestycji, takich jak basen olimpijski, czy zbliżający się Dworzec Metropolitalny, remont deptaka, czy pl. Litewskiego. Ta ostatnia inwestycja bywa krytykowana za jej wysokie koszty, ale trudno negować fakt, że mieszkańcom ten plac się podoba – komentuje Krzysztof Jakubowski, prezes lubelskiej Fundacji Wolności, która przygląda się działaniu samorządu.
– Jako minus można wskazać jakości dialogu z mieszkańcami, czy też brania pod uwagę ich opinii – zauważa Jakubowski. – Widać to najdobitniej na przykładzie górek czechowskich, gdzie planiści nie uwzględnili uwag mieszkańców. Jest takie wrażenie, że łatwiej załatwić w mieście jakąś sprawę deweloperom niż mieszkańcom.
– Jeśli chodzi o deweloperów, brakuje też prezydentowi skuteczności w egzekwowaniu obiecywanych pieniędzy, choćby od inwestora budującego galerię handlową przy Zamku, który obiecywał miastu znacznie większe pieniądze – stwierdza prezes fundacji. – Inny przykład to Alchemia, gdzie nic się nie dzieje, a dopiero po wielu latach prezydent poszedł do sądu. To, co prezydent powinien poprawić, to kontakt z mieszkańcami – ocenia Jakubowski, który przypomina niedawne zamieszanie wokół drzew przy ul. Lipowej. – Najpierw padały argumenty, że nie da się zmienić planów przebudowy i trzeba wycinać drzewa. Jak ludzie wyszli na ulicę, to się okazało, że drzewa jednak da się uchronić.
Prezydent poległ na górkach
Największym kryzysem w kontaktach Żuka z mieszkańcami okazała się sprawa górek czechowskich, dawnego poligonu na północy miasta. Górki od lat są tematem sporów ze względu na zamiary ich kolejnych właścicieli: najpierw spółki Echo Investment, która starała się o możliwość zbudowania tu centrum handlowego, później spółki TBV Investment dążącej wciąż do zabudowania części tego terenu blokami mieszkalnymi.
Pozostawienie górek wolnymi od zabudowy zarekomendował prezydentowi tzw. panel obywatelski, którego opinia, jak deklarował Żuk, miała być dla niego wiążąca. Panel obywatelski – tu należy się wyjaśnienie – to losowo wybrana grupa mieszkańców, coś w rodzaju ławy przysięgłych, której powierza się rozstrzygnięcie pewnej sprawy, dając jej do dyspozycji ekspertów.
W Lublinie panel został powołany do zarekomendowania metod walki ze smogiem. Ratusz chętnie się tym chwalił, przedstawiał to jako dowód otwartości na zdanie mieszkańców. Ale gdy wśród wydanych zaleceń znalazło się to, by nie zabudowywać górek, prezydent uznał, że to niemożliwe do spełnienia, bo górki już teraz są częściowo zabudowane.
Ostra krytyka za referendum
Drugą częścią kryzysu wizerunkowego związanego z górkami było dla Żuka referendum w sprawie przyszłości tego terenu. Jego przeprowadzenie obiecał pod koniec kampanii wyborczej w 2018 r., już po wspomnianym panelu obywatelskim.
Referendum okazało się nieważne, bo wzięło w nim udział zbyt mało osób (13 proc. przy minimalnym progu ważności na poziomie 30 proc.). Krytycy mówili, że było to do przewidzenia, bo lokalne referenda rzadko osiągają wymagany do ważności próg frekwencyjny, a poza tym sprawa górek może być zupełnie obojętna mieszkańcom odległych dzielnic.
Spośród osób, które poszły na głosowanie, aż dwie trzecie opowiedziało się za tym, by nie umożliwiać właścicielowi budowy bloków mieszkalnych. Wskazanie było wyraźne, zwłaszcza od mieszkańców najbliższych dzielnic. W lokalu referendalnym przy ul. Bogdanówka (os. Botanik) przeciw blokom głosowało niemal 80 proc. osób, a frekwencja wyniosła ponad 44 proc.
Kilka miesięcy później prezydent przeforsował w Radzie Miasta swój projekt uchwały wyznaczającej na górkach tereny pod blokowiska. Uchwała w tej części została unieważniona przez sąd i to skutecznie, choć jeszcze nieprawomocnie. Ratusz zaskarżył ten wyrok, sprawa czeka na rozstrzygnięcie w drugiej instancji.
Rekordowa kwota zadłużenia
Ratuszowa opozycja stale wypomina prezydentowi rosnącą kwotę długu. Gdy w 2010 r. Żuk przejmował Ratusz od Adama Wasilewskiego, kasa Lublina była zadłużona na 700 mln zł. Tymczasem na koniec przyszłego roku dług ma przekroczyć 1 mld 750 mln zł.
Przez 10 lat wzrósł nie tylko dług, ale i dochody miejskiej kasy: w 2010 r. wynosiły one 1,2 mld zł, zaś planowane na przyszły rok to 2,7 mld zł. Jak wygląda „dziura budżetowa”, czyli kwota, którą miasto musi pożyczyć, by dopiąć roczny budżet, bo dochody nie wystarczają? W roku 2010 dziura wynosiła 129 mln zł (czyli 8,9 proc. ówczesnych wydatków), z kolei ta planowana na rok przyszły to 117 mln zł (już tylko 4,1 proc. wydatków).
Pod koniec roku 2010, gdy Wasilewski oddawał władzę Żukowi, wydatki inwestycyjne miasta wynosiły 813 zł na głowę mieszkańca. Planowane na przyszły rok są dwukrotnie większe: 1725 zł.
Początki rządów Żuka
– Będę prezydentem realizacji zadań, a nie sporów politycznych – obiecywał Krzysztof Żuk tuż po złożeniu przysięgi przed Radą Miasta pod koniec roku 2010. Ratusz nie był dla niego nowym miejscem, bo wcześniej, z pewną przerwą, był tutaj zastępcą prezydenta Adama Wasilewskiego, także z Platformy Obywatelskiej.
To właśnie partia wystawiła Żuka jako kandydata w wyborach samorządowych w 2010 r. Jego głównym rywalem był Lech Sprawka (dzisiejszy wojewoda lubelski) wystawiony przez Prawo i Sprawiedliwość. Obaj mieli bardzo podobne poparcie i pierwsza tura zakończyła się niemal remisem: Sprawka miał 31,87 proc. poparcia (tylko 791 głosów więcej), Żuk 31,15 proc. W drugiej turze zwyciężył kandydat PO, zbierając niemal 48 tys. głosów (54,65 proc. oddanych).
– Startując 10 lat temu w wyborach Krzysztof Żuk był nieznany szerszemu gronu wyborców – przypomina dr Wojciech Maguś, politolog z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej. – Był pewnym symbolem kontynuacji po kadencji Adama Wasilewskiego, ale też symbolem odświeżenia. Bazował na doświadczeniu zdobytym jako urzędnik administracji centralnej, wiceminister, miał także doświadczenie na stanowisku zastępcy prezydenta
Egzotyczna koalicja z PiS
Zdobycie fotela prezydenta to jednak nie wszystko, czego potrzeba do sprawnego rządzenia. Konieczne jest jeszcze poparcie Rady Miasta, a tutaj wygrało Prawo i Sprawiedliwość, zajmując w 31-osobowej radzie 12 miejsc, zaś Platforma miała ich tylko 11.
W takich okolicznościach zrodziła się mocno egzotyczna koalicja PiS-PO. Przedstawiciele obu partii podpisali uroczyście „deklarację samorządową”. Ze strony PO „deklarację” podpisywał Żuk, ze strony PiS sygnował ją Piotr Kowalczyk, przewodniczący Rady Miasta i zarazem szef sztabu Lecha Sprawki.
Nie była to typowa umowa koalicyjna, bo nie mówiła nic o podziale stanowisk, choć oczywiście je podzielono. PiS dostało wpływ na część Ratusza, w zamian Żuk dostał jego poparcie. To „małżeństwo z rozsądku” nie było jednak sielanką. Przewodniczący klubu PiS bardzo mocno krytykował Żuka, a z partyjnej centrali dobiegały pomruki niezadowolenia z trwającej w Lublinie koalicji z Platformą.
„Popieram. Krzysztof Żuk”
Układ z Prawem i Sprawiedliwością rozsypał się jesienią 2012 r., gdy Kowalczyk wraz z grupą ośmiu innych radnych wystąpili z klubu PiS i założyli własny, pod szyldem Wspólny Lublin. Tak powstała nowa, wygodniejsza dla prezydenta koalicja zapewniająca w radzie większość głosów dla jego pomysłów.
Ten układ sprawdził się Żukowi w wyborach samorządowych w 2014 r., gdy PO i Wspólny Lublin wystawiły osobne listy kandydatów do Rady Miasta, zaś Kowalczyk był nawet kandydatem na prezydenta. – Moim celem jest wejście do drugiej tury z Krzysztofem Żukiem i zmierzenie się z nim – mówił wtedy Kowalczyk, chociaż jeszcze przed zgłoszeniem jego kandydatury było wiadomo, że wycofa się z wyborów i poprze Żuka. Tak też się stało, a wtedy na plakatach wyborczych kandydatów Wspólnego Lublina do Rady Miasta pojawił się dopisek „Popieram. Krzysztof Żuk”.
Sam prezydent wygrał wyścig do Ratusza już w pierwszej turze z wynikiem 60,13 proc., a poparcie w radzie zapewniała mu koalicja Platformy Obywatelskiej ze Wspólnym Lublinem. Tandem „Żuk-Kowalczyk” działał przez całą kadencję.
Bez polityki? A jednak…
– Politykę zostawmy Warszawie – wielokrotnie powtarzał prezydent i twierdził, że samorząd nie jest właściwym miejscem na politykę. Nie przeszkodziło mu to trzy lata temu zostać szefem regionalnych struktur PO. O to stanowisko rywalizował z Krzysztofem Grabczukiem, a partyjne wybory wygrał trzema głosami.
W 2018 r. Żuk nie zdecydował się startować na prezydenta pod szyldem Platformy, która nie miała dobrych notowań. PO nie wystawiła też własnej listy kandydatów do Rady Miasta. Prezydent utkał własny komitet z przedstawicieli PO, Wspólnego Lublina, Nowoczesnej oraz SLD.
Również to zagranie okazało się dla Żuka strzałem w dziesiątkę, bo jego komitet zgarnął 19 miejsc w 31-osobowej Radzie Miasta. Sam prezydent wygrał wybory w pierwszej turze (jego głównym rywalem był Sylwester Tułajew z PiS) zdobywając 62,36 proc. głosów.
Żuk z rosnącym poparciem
Warto zauważyć, że każda kolejna kadencja przynosiła Żukowi wzrost poparcia. W 2010 r. głosowało na niego prawie 48 tys. mieszkańców. Po czterech latach już 66 tys., a po kolejnych czterech prawie 90 tys. głosujących.
– Na przestrzeni lat pozycja polityczna Żuka zyskiwała na słabości politycznych konkurentów. W wyborach w 2010, 2014 i 2018 r. główna konkurencja polityczna w postaci Prawa i Sprawiedliwości nie potrafiła wskazać polityka, który mógłby konkurować z Żukiem. W 2010 r. Lech Sprawka nie miał doświadczenia, które mogłoby się przydać w pełnieniu funkcji prezydenta, bo był posłem jednej kadencji, a wcześniej kuratorem oświaty – mówi dr Wojciech Maguś, politolog z UMCS.
– W 2014 r. PiS wystawiło osobę mało znaną w społeczności lokalnej, która miała doświadczenie w zarządzaniu i biznesie, ale politycznie Grzegorz Muszyński nie dał się poznać jako lider, który mógłby stanowić alternatywę dla Żuka. Z kolei w roku 2018 Sylwester Tułajew nie mógł być taką alternatywą z uwagi na stosunkowo małe doświadczenie i młody wiek, który stanowił wyraźną przeciwwagę do dużego doświadczenia i wieku Krzysztofa Żuka – ocenia politolog.
• Czy teraz prezydent Żuk mógłby liczyć na powtórzenie takiego wyniku?
– Trudno powiedzieć – przyznaje dr Maguś. – Ale można wskazać na ogólnopolską tendencję, że wieloletni burmistrzowie i prezydenci cieszą się dużym poparciem, mimo że w danych społecznościach wyborcy często głosują na polityków z innych obozów.