Dwóch młodych ludzi odwiedziło kilkadziesiąt mieszkań i domów. Efektem jest projekt sac.room. Wystawa zdjęć, na których pokazują miejsca, w których trzymamy krzyżyki, ikony, Matki Boskie Częstochowskie, figurki Sfinksa, afrykańskie maski szamanów. I w ogóle się nad tym nie zastanawiamy.
Kilkaset zdjęć
Marcin Smerda, absolwent filozofii UMCS i student religioznawstwa UJ, jest jednym z dwóch autorów projektu sac.room. – Podział od razu był jasny. Michał Lichtański, fotograf, student Instytutu Twórczej Fotografii w Opavie, zrobił kilkaset zdjęć w kilkudziesięciu mieszkaniach. Szukaliśmy chętnych wśród znajomych krewnych, wśród znajomych znajomych. To tak rosło jak śniegowa kula. Dużo adresów było na Śląsku, skąd Michał pochodzi, w Krakowie i w Lublinie. Wybrał na wystawę 20 prac. Zrobił wydruki i dalej sac.room zajmowałem się ja. Z tymi zdjęciami wracałem do mieszkańców, żeby z nimi rozmawiać. I zadawać na przykład pytanie: Co pan/pani widzi”. Fragmenty tych rozmów są opisami do zdjęć na wystawie.
Wyrwane z kontekstu
Wernisaż sac.room otwierał majowy krakowski Festiwal Religii Świata "Hierofanie” Uniwersytetu Jagiellońskiego. Festiwal ma charakter naukowo-artystyczny i jest imprezą, która udostępnia i rozpowszechnia wiedzę o tradycjach religijnych.
– Pomysł zrodził się w czasie rozmowy, bo Małgorzata Alicja Dulska, która współorganizowała Hierofanie studiuje ze mną na roku, a Michał fotograf jest jej partnerem – opowiada Smerda, który pytany, czy to był projekt artystyczny czy naukowy kręci głową. – Można mieć wątpliwości, co do naukowości naszego projektu. Sądzę jednak, że poruszaliśmy się gdzieś po obrzeżach antropologii. Ale z punktu widzenia fotografa: raczej była to sztuka.
Cała atrakcyjność sac.room, oprócz urody wizualnej samych zdjęć, polegała na totalnym odrealnieniu miejsc fotografowanych. Efekt jest zaskakujący, czasami komiczny, czasami groteskowy.
Michał Lichtański nie pokazał całych wnętrz, do których wchodził. Nie robił dokumentacji tych przestrzeni. W pokojach, kuchniach, salonach, aneksach jadalnych czy korytarzach – wszędzie tam, gdzie szukał symboli religijnych – wycinał malutki fragment, wyrywając go z kontekstu wnętrza.
Podobnie działo się z rozmowami, które przeprowadzał Marcin Smerda. – Chodziło nam o odrealnienie tych miejsc, w opisach nie informujemy czy to mieszkanie z Lublina czy Krakowa, nie pada informacja o mieszkańcach. Podobnie jest z fragmentami rozmów, którymi opatrzyliśmy zdjęcia. Wypowiedzi też są wyrwane z kontekstu, skonstruowane na nowo. Dzięki temu całość jest nową jakością. I to pozwala widzom na odnalezienie siebie w takim kontekście – tłumaczy Marcin, który wspomina, że kiedy wracał do uczestników projektu ze zdjęciami ich domów, byli zaskoczeni.
Okazywało się, że ludzie już w ogóle nie zauważają ikony wiszącej nad kuchenką mikrofalową, choć po kuchni kręcą się kilka godzin dziennie. Nie zastanawiają się nad sąsiedztwem szamańskiej maski afrykańskiej i obrazka z Matką Boską, który stoi na półce za menorą. A mijają tę szafkę ciągle. Symbole religijne, które z jakiegoś powodu przynieśli do domu, traktują jak meble.
Pamiątki
– Moja dziewczyna pracowała w klepie z butami, gdzie stał posążek Buddy, wisiało zdjęcie papieża, złoty orzeł i coś tam jeszcze. Ostatnio w witrynie zobaczyłem plakat z błogosławionym Janem Pawłem II i obok cennik za strzyżenie męskie i damskie, bo to była wystawa zakładu fryzjerskiego. Teraz się zastanawiam, czy nie rozwinąć tego naszego projektu na poszukiwanie symboli kultu religijnego w przestrzeni publicznej – zastanawia się student religioznawstwa.
Pytany, czy uważa, że to źle, że trzymamy w domach Sfinksa z Kairu i rękę Fatimy obok krzyżyka z I Komunii świętej odpowiada, że nie. – My nie krytykujemy takich zachowań. Nie chcemy ich ośmieszać. Rozumiemy, że dziś Sfinks nie jest dla nas niczym innym jak pamiątką z wakacji, a ikona pamiątką po dziadkach.
Nie mówimy, że to coś złego. My pokazujemy ludziom ich własne domy. Chcemy, by przestrzeń naszego codziennego życia została dostrzeżona i mądrze zorganizowana. Dom jest miejscem, gdzie nie chcemy być zaskakiwani. Powołujemy do istnienia świat, w którym nic nie może nas zadziwić. Zamieszkując, profanujemy go zarazem. Świętość nie może się tam objawić. Nie mamy szansy na sac.room. Eksplorując niezbadane dotąd obszary sacrum, chcemy sprowokować do refleksji nad tym, co nas otacza, co jest w zasięgu ręki, a mimo to pozostaje niedostrzeżone.
Autorzy projektu, który można było oglądać jedynie w Krakowie, szukają miejsca w Lublinie. – To nie może być dowolna przestrzeń, tylko galeria lub lokal, w którym widz może się skupić i spokojnie poczytać opisy. Będziemy rozmawiać z szefami galerii, bo oni też mają program i terminy – planują młodzi ludzie.