Rozmowa z Joanną Polak, autorką filmu "Hotel Mirage” .
– Wycinanka komputerowa? Bardzo lubię papier, wycinanie i wydzieranie z papieru. I eksperymenty. W komputerowej animacji wycinankowej nakłada się kolejne warstwy animowanych narysowanych lub sfotografowanych elementów postaci, tła. Każda warstwa jest modyfikowana w komputerze i łączona.
To daje ciekawe efekty wizualne i pozwala autorowi w większym stopniu manipulować obrazem. Choć jest o wiele bardziej pracochłonne niż praca z klasyczną animacją wycinankową, którą przed laty robił Jan Lenica. 10 sekund mojego filmu to 80–140 klatek, dlatego też scenopis musi być już na samym początku precyzyjny i dopracowany, bo bolesne jest wyrzucenie nawet kilku sekund już zrobionego filmu, np. przy montażu. I pozbycia się takiej wielotygodniowej pracy.
• Jako mała dziewczynka lubiła pani wycinanki i tak zostało?
– Planowałam, że zostanę malarzem albo architektem. W liceum plastycznym byłam przekonana, że zajmę się reklamą, ale potem wpadłam na pomysł, aby połączyć wszystkie zainteresowania w jedno i najlepszym rozwiązaniem okazała się animacja. Pojechałam, więc na studia do Poznania, potem zaczęłam pracować w… reklamie. To był 2004 rok, ciężko było z pracą nawet tam. Zajęłam się drukami wielkoformatowymi.
• Była pani fachowcem od plakatów?
– Raczej od gigantycznych siatek reklamowych, plakaty to był jeden z najmniejszych formatów z jakim pracowałam. Wtedy zaczęły pasjonować mnie wielkie drukarskie maszyny. Jeździłam jako konsultant na targi, gdzie handlowano takim sprzętem i gdzie mnie raczej traktowali jak hostessę niż partnera do rozmów. Bo kto to widział, żeby kobieta interesowała się takimi rzeczami? Niestety, praca ta łączyła się często z siedzeniem po nocach.
• To gdzie tu miejsce na filmy animowane?
– Na początku coś tam próbowałam robić, bo mi było szkoda 5 lat ciężkich studiów. I z przyjaciółmi chodziłam na piwo między 1 a 3 w nocy, bo ani ja, ani oni nie mieli czasu w normalnej porze. I pomyślałam: coś jest chyba nie tak.
– To było w fast foodzie, po nocy w drukarni. Drukowała się reklama napoju orzeźwiającego i trzeba było pilnie oddać zlecenie. Wyszłam z pracy i poszłam coś zjeść. Czynny był już tylko dworcowy Mc Donald's. Kiedy pani z obsługi kilka razy mnie zapytała, co mi podać, a ja nie wiedziałam, gdzie jestem i po co przyszłam, uznałam, że czas na jakieś decyzje. A potem była lawina: awans i podwyżka w firmie, propozycja zmiana miejsca pracy na Warszawę za podwójną stawkę oraz informacja, że wygrałam konkurs na asystenta w Instytucie Artystycznym na UMCS u prof. Grzegorza Dobiesława Mazurka. I to tyle.
• Zamiana kariery i pieniędzy w Poznaniu na robienie filmów animowanych w Lublinie to oryginalna decyzja.
– To raczej szalone było, ale nigdy nie żałowałam.
• Tytułowy hotel Mirage istnieje?
– W Jarocinie. Robiąc film, obserwowałam stare zdjęcia i sama fotografowałam budynek, który był kiedyś pięknym hotelem, ale podupadł, a teraz został wyremontowany i jest siedzibą banku. Zupełnie jak w filmie. Bo historia hotelu jest podobna do historii głównej bohaterki. On symbolizuje jej problemy w życiu i starzenie się. Osoby mające problemy z bulimią i anoreksją odnajdą w tej historii cytaty ze swojego życia. Osoba zdrowa zobaczy ten film zupełnie inaczej.
Z tego co wiem, nikt jeszcze nie reżyserował specjalnie terapeutycznych animacji wycinankowych z przeznaczeniem dla osób cierpiących z powodu problemów związanych z jedzeniem. W ogóle na świecie praca z uzależnionymi za pomocą filmów jest nadal w sferze badań. Dzięki uprzejmości ludzi z lubelskiego Ośrodka Leczenia Uzależnień mogłam obserwować filmoterapię osób uzależnionych od alkoholu. Oczywiście, to nie jest tylko zwykłe oglądanie filmu, ale praca z terapeutą, który jest główną osobą kierującą filmoterapią. To dzięki niemu film może zadziałać lub nie.
• Zrobiła pani film użytkowy, a nie artystyczny?
– Nie ma takiego rozróżnienia. Profesor Kazimierz Urbański mówił, że filmy są po coś, że nie można robić filmu do szuflady, bo film bez widza nie żyje. Zaczynając "Hotel Mirage” zadałam sobie to pytanie: po co i dla kogo robię ten film?
• Film był konsultowany z terapeutami, musiał realizować jakąś idee, to nie ograniczało pani artystycznie? Nie hamowało?
– Pomysł na scenariusz był zbieżny z przesłaniem terapeutycznym, a poza tym mogłam wybierać z całego wachlarza sytuacji. Potem zaczęłam sprowadzać literaturę na ten temat. Przy pisaniu dialogów bardzo pomocne okazały się wpisy na blogach dziewczyn chorych na bulimię, anoreksję i inne zaburzenia związane z jedzeniem.
• Film powstawał 6 lat…
– Oj, to nie tak długo. Zaczynając pracę, mam w głowie cały film, słyszę muzykę, bo ona nadaje tempo animacji, widzę poszczególne sceny, kolor. Wiem, co się będzie działo dalej. Tylko to trzeba zmaterializować. Jest scena, kiedy bohaterka wchodzi do hotelu. W filmie to 15 sekund. Siedziałam nad nimi 4 miesiące. W czasie pracy nad "Hotelem” cały świat wydawał mi się różowy, choć nie znoszę tego koloru. Teraz mam w głowie następny film. Sądzę, że będzie monochromatyczny z jednym kolorem. Kanarkowym. Ale to jeszcze taka daleka przyszłość. Może za kilka lat.
• Zadowolona jest pani z "Hotelu Mirage”?
– Nigdy nie jestem zadowolona do końca ze swoich prac. W miarę upływu czasu zmieniam się i podchodzę inaczej do problemów w nich zawartych. Dlatego też tworzę nowe, często poruszając podobne tematy.