

Zeznając podczas śledztwa mówił o konfliktach rodzinnych, zasłaniał się niepamięcią. Na pierwszej rozprawie Bartłomiej B., oskarżony m.in. o podwójne zabójstwo ze szczegółami opisał zdarzenia z dnia, w którym dokonał zbrodni. Wyraził skruchę, ale też nadzieję, że bliscy kiedyś wybaczą mu to, co zrobił.

Proces 34-latka z Zagumnia pod Biłgorajem rozpoczął się w poniedziałek przed Sądem Okręgowym w Zamościu. Bartłomiej B. odpowiada za zabójstwo ojca i brata, także samouwolnienie ze szpitala psychiatrycznego i kradzież dwóch samochodów w trakcie ucieczki. Grozi mu dożywotnie więzienie.
To wszystko moja wina
Już na początku rozprawy mężczyzna postanowił odczytać przygotowane oświadczenie. – Nie powiedziałem wcześniej całej prawdy prokuratorowi – zaczął i zaraz po tym dodał: – To wszystko moja wina.
Później przyznał, że jest alkoholikiem. – Zawsze za swoje błędy winiłem cały świat. Tata chciał dla mnie jak najlepiej, brat służył pomocą, tylko ja nie umiałem tego docenić – czytał z kartki.
I zaczął relacjonować zdarzenia z tragicznego poranka 3 lipca 2024, kiedy, jak przyznał, śmiertelnie ranił swojego 45-letniego brata i ojca (mężczyzna zmarł w szpitalu we wrześniu 2024 – red.).
Poczułem odrazę i gniew
Dzień wcześniej wieczorem wypił jak zawsze kilka mocnych piw. Położył się spać. Obudził nagle nad ranem. W pokoju, który zajmował ze starszym bratem zobaczył śpiącego jeszcze 45-latka. – Zaczął wzbierać we wmnie jakiś gniew. Poczułem do brata odrazę. Pomyślałem o siekierze, która była w garażu – ciągnął swoją opowieść.
Wyszedł na zewnątrz, by po chwili wrócić z narzędziem zbrodni. Zadał bratu najpierw jeden cios w głowę, zobaczył krew, uderzył jeszcze dwukrotnie. Później, jak relacjonował, usiadł na chwilę w fotelu, ale niedługo po tym wstał i wyszedł do kuchni, gdzie spał zawsze jego ojciec.
– Tata już się obudził, klęczał, zawsze rano się modlił. Wtedy uderzyłem też jego – wspominał przed sądem Bartłomiej B.
Starszy mężczyzna jeszcze żył. – Patrzył na mnie tymi niebieskimi oczami – opisał Bartłomiej B., ale nie udzielił ojcu pomocy, tylko nakrył jego głowę ręcznikiem. Później rowerem pojechał na stację paliw, kupił wódkę. Alkohol wypił w jakimś zagajniku. To, według jego relacji zajęło około 2 godzin, po upływie których miał sam zatelefonować na policję.
Treść odczytanego w poniedziałek oświadczenia nieco różniła się od składanych w śledztwie zeznań. 34-latek nie zasłaniał się też tak, jak wcześniej niepamięcią, ale zapewniał, że dokładnie pamięta przebieg zdarzeń. Wyraził też skruchę. Mówił, że bardzo żałuje tego, co zrobił. – Jestem po prostu złym człowiekiem – stwierdził. Przeprosił też wszystkich członków swojej rodziny. Wyraził nadzieję, że kiedyś być może zdołają mu przebaczyć.
Wybaczyć? To niemożliwe
– Nie ma na to szans. Na pewno nie teraz, nie po tym co zrobił – zakomunikował kategorycznie w rozmowie z nami pan Piotr. Starszy, 40-letni brat Bartłomieja B. po raz pierwszy od lipca zeszłego roku zobaczył go w poniedziałek na ławie oskarżonych. Wcześniej nie miał ochoty na spotkanie. – To dla mnie trudny dzień, ten cały koszmar do nas wraca – mówił nam z trudem mężczyzna.
– Nikt z nas do dzisiaj nie pogodził się z tym, co się stało i nikt nie rozumie, jak mogło do tego dojść – dodała jego żona, pani Marta.
Oboje wraz z rodzicami i Bartłomiejem B. mieszkali w jednym domu, na piętrze przez kilkanaście lat. – Teść to był tak dobry, uczciwy człowiek. Nigdy złego słowa od niego nie usłyszałam. A dla swojego najmłodszego syna byli gotowi wszystko zrobić. Ileż razy prosili, oferowali pomoc, chcieli, żeby wyszedł z alkoholizmu. Ale on tej pomocy nie chciał. Takie życie sobie wybrał – dodała ze łzami w oczach kobieta.
Opowiedziała nam również, że jej szwagier nigdy nie pracował na stałe, a przez kilka lat (do Polski wrócił w 2023 roku) przebywał za granicą. Nie wyjechał tam na zarobek, żył jako bezdomny, „włóczył się z kraju do kraju”. – Jeździłem pociągami na gapę – zeznał przed sądem Bartłomiej B.
Ucieczka ze szpitala
Być może te doświadczenia i taki tryb życia pomogły mężczyźnie w tym, że dość długo unikał zatrzymania, gdy w październiku zeszłego roku zdołał się wydostać ze szpitala psychiatrycznego w Radecznicy.
Trafił tam po próbie samobójczej, której dokonał jako aresztowany osadzony w Zakładzie Karnym w Zamościu. To samouwolnienie jest kolejnym z zarzutów, jakie Prokuratura Okręgowa w Zamościu zawarła w akcie oskarżenia.
Bartłomiej B. opowiadał w poniedziałek, że przebywał tam w sześcioosobowej sali. Był dozorowany zawsze przez dwóch strażników więziennych. Uciec postanowił, gdy któregoś dnia w stołówce usłyszał, że udało się to jednemu z pacjentów szpitala.
Nocą z niedzieli na poniedziałek (6/7 października) położył się jak zwykle do łóżka. Zdołał bez problemu zdjąć kajdanki z rąk, trochę więcej zachodu wymagało od niego oswobodzenie nóg. Później odczekał do momentu, gdy za drzwiami nie słyszał już rozmów funkcjonariuszy więziennych. Zabrał buty, schował je za paskiem spodni i boso, po cichu minął już tylko jednego z mundurowych, który spał za drzwiami. Poszedł do łazienki. Wiążąc nogawkę spodni na pręcie w okiennych kratach zdołał je rozgiąć na tyle, by się wyśliznąć. Uciekł w kierunku lasu.
Zanim służba więzienna odkryła ucieczkę aresztowanego, minęło kilka godzin. Gdy rozpoczęła się obława, Bartłomiej B. wędrował już lasami w okolicach Radecznicy. Tak pokonał część powiatu biłgorajskiego.
Po drodze, by ułatwić sobie ucieczkę ukradł toyotę, przejechał nią kawałek, ale gdy zauważył na drodze patrole mundurowych, porzucił auto i znowu przemieszczał się pieszo, wzdłuż torów kolejowych. W międzyczasie wskoczył do jakiegoś pociągu, dojechał nim do Przeworska. Później postanowił iść w kierunku Rzeszowa, bo jak stwierdził, dobrze zna to miasto. Ukradł kolejne auto. Gdy zaczęło się w nim kończyć paliwo, porzucił w stolicy Podkarpacia. Znów kontynuował pieszą ucieczkę.
Wpadł po 10 dniach w pustostanie w miejscowości Żarnowa. Mówił wówczas, że planował przez Słowację przedostać się do krajów Europy Zachodniej. Przed sądem zapewniał jednak, że jego celem była Ukraina.
Pytany przez sąd mężczyzna nie potrafił wyjaśnić powodów swojego zachowania w dniu, gdy śmiertelnie ranił brata, a później ojca. Mówił, że zdarzało mu się w przeszłości „słyszeć głosy” albo czuć, że ktoś go dotyka, choć nic takiego nie miało miejsca.
Bart i bratowa w to nie wierzą. – Był alkoholikiem, osiągnął dno, to prawda. Ale nigdy nie było po nim widać choroby psychicznej, nigdy nie bywał agresywny – zapewnili nas małżonkowie.
W pierwszym dniu procesu sąd miał do przesłuchania kilkoro świadków. Nie wiadomo, kiedy zapadnie wyrok.
Problemy strażników więziennych
Równolegle ze śledztwem, w którym oskarżony został Bartłomiej B., zamojska prokuratura wszczęła drugie, dotyczące strażników strażników więziennych. Chodzi o niedopełnienie przez nich obowiązków służbowych. Usłyszeli zarzuty.
Śledczy ustalili, że dwaj z nich po prostu spali, zamiast dozorować aresztowanego, przez co ułatwili mu ucieczkę. Dwaj kolejni natomiast po przejęciu służby konwojowej nie sprawdzili, czy Bartłomiej B. przebywa w ogóle w swojej sali (łóżko było już wówczas puste). Ostatni dwaj natomiast zbytnio poluzowali mężczyźnie kajdanki, przez co zdołał się z nich samodzielnie oswobodzić.
Trzej z nich już są poza służbą. Jeden został wydalony, a dwaj złożyli raporty o odejście. Postępowania dyscyplinarne wobec trzech pozostałych są jeszcze w toku.
Po ucieczce Bartłomieja B. nastąpiły też dymisje wśród kadry zarządzającej. Zmienił się zarówno dyrektor Zakładu Karnego w Zamościu, jak i Dyrektor Okręgowy Służby Więziennej w Lublinie.
