To, co zdarzyło się podczas piątych w ostatnim dziesięcioleciu wyborów w Izraelu da się zawrzeć w porzekadle sienkiewiczowskiego pana Zagłoby: "Złapał Turek tatatrzyna, a Tatarzyn... za łeb trzyma”.
Wynik jest zaskakująco dobry dla Cipi Liwni, której jesienią zeszłego roku nie udało się sformować gabinetu (kiedy też wygrała elekcję) i spodziewano się, że oto nadchodzi czas "jastrzębia” Netanjahu, który premierował już w latach 1996-99.
Okazało się jednak, że prognozy wzięły w łeb i jednak o włos lepsza okazała się Liwni. Wybory odbywały się przy wysokiej frekwencji. Z uprawnionych do głosowania 5 278 985 wyborców oddało swe głosy aż 65,4 procent. Ponad dwa punkty więcej niż w poprzednich wyborach.
Oczywiście z takimi wynikami samodzielnie rządzić się nie da i trzeba spoglądać w kierunku innych partii. Partia Pracy, niegdyś potęga polityczna, uzyskała 13 miejsc, religijni ortodoksi z ruchu Szas - 11.
Jednak obok tych stałych graczy wyrosła nowa siła - Yisrael Beitenu (Dom Izraela), partia założona przez imigrantów z ZSRR oraz państw postsowieckiego imperium.
Na jej czele stoi pochodzący z Kiszyniowa Awigdor Lieberman, polityk otwarcie zachwycony Putinem i na niego pozujący. Głosi on potrzebę twardego kursu wobec Palestyczyków, najlepiej z pozbawieniem ich praw wyborczych i pełnej kontroli nad ich autonomią. Liberałowie izraelscy uważają Liebermana za rasistę, zaś licząca 1,2 mln grupa "ruskich Żydów” jest nim w większości zachwycona. Przełożyło się to na miejsca w Knesecie.
Mniejsze partie uzyskały po 3-5 miejsc, w tym Zjednoczona Lista Arabska - pięć, a o jeden mniej ultrareligijna Jedność Tory, a trzy - lewicowy Merec.
Zarówno Cipi Liwni, jak i Bibi Netanjahu ogłosili swoje zwycięstwo i zapowiedzieli sformowanie gabinetów koalicyjnych. Gdy piszę te słowa, Likud stara się skokietować Partię Pracy (niegdyś swego śmiertelnego wroga), a Kadima oznajmia, że Dom Izraela tak naprawdę ma podobne cele do ich własnych.
Prezydent Szimon Peres powierzy formowanie gabinetu zapewne Cipi Liwni, ale co się wtedy zdarzy nie wie nikt. Każda układanka jest w zasadzie mozliwa. Z USA napływają głosy, żeby Kadima i Likud wreszcie spróbowały zbudować "wielką koalicję”. Łącząc się mieli by 57 miejsc parlamentarnych, a dopraszając jeszcze Partię Pracy i Szas - kolejnych 24. Opcja "wielkokoalicyjna” zapewne miła byłaby nowej amerykańskiej sekretarz stanu Hillary Clinton, bo gwarantowałaby - przynajmniej na jakiś czas - stabilność gabinetową w Izraelu. Tylko czy da się ten eksperument godzenia ognia z wodą przeprowadzić?
Oboje główni gracze sceny polityczne są bardzo wyraziści. Cypi Lwini jest 50-latką z bardzo zasłużonej dla powstania państwa rodziny. Rodzice Eitan i Sara byli osadnikami syjonistycznymi z Polski. Walczyli o Izrael z bronią w ręku, a potem zasiadali w parlamencie i rządzie. Byli pierwszą parą żydowską jaka zwarła związek małżeński po ogłoszneiu niepodległości Izraela. Córka urodziła się im w Tel Awiwie, gdy mieli już 40 i 37 lat.
Cipi ma piękną karierę w wojsku i Mossadzie, gdzie dowodziła podobno specgrupą ścigająca po Europie arabskich terrorystów. Cipi jest żywym wcieleniem patriotyzmu i kobiecej kariery izraelskiej. Jako szefowa dyplomacj dała się poznać z jak najlepszej strony na świecie.
Benjamin Netanjahu (dosłownie: Dany-od-Boga) skończy w tym roku 60 lat. Jego rodzice Benek i Cyla Milejkowscy przybyli do Izraela z Polski. Potem jednak mieszkali w USA, gdzie Bibi chodził do szkół i skończył architekturę na najlepszej uczelni technicznej świata, bostońskim MIT. Kiedy niespodziewanie w 1996 roku pokonał Szimona Peresa, mówiono, że jest to "pierwszy amerykański premier Izraela”.
Ma za sobą służbę w wojskach powietrznodesantowych, w akcji przeciwko terrorystom odbijającym samolot na lotnisku Entebee zginął dowodzący nią jego starszy brat, pułkownik Jonathan Netanjahu. Bibi jest żonaty po raz trzeci. Najpierw z Mickie Weizman (z rodziny prezydenta Izraela), z którą ma córkę Noę, potem ze skonwertowaną na judaizm Amerykanką Fleur Cates, a od 1991 roku z Sarą Ben-Artzi, stewardessą, którą poznał lecąc samolotem z Nowego Jorku do Tel Awiwu, i z którą ma dwóch synów: Yaira i Avnera.
Co ciekawe, korzenie obecnej małżonki sięgają - jak się dowiadujemy - Biłgoraja, gdzie jej przodkowie mieszkali na ulicach Lubelskiej i Frampolskiej. Sara znana jest z niezwykle bujnego temperamentu i w czasie premierowania swego małżonka była "ulubienicą” mediów. Kazała się nazywać "First Lady”, mimo że formalnie głową państwa jest w Izraelu prezydent.
Rozwój wydarzeń w Izraelu opinia publiczna obserwować będzie na pewno z wielką uwagą. Od konstrukcji gabinetu zależeć będzie los przyszłości stosunków izraelsko-palestyńskich. Znany dotąd z radykalizmu Bibi w połączeniu z "putinowskim” Awim (Liebermanem) mógłby źle wróżyć dla przyszłości porozumienia. Chyba, że Awiego zechciałaby Cipi, a on ją. Gdyby jednak Cipi i Bibi zechcieliby siebie nawzajem, Awi pozostanie w malinach.