Miłość polega na umiejętności wyrzeczenia się swoich spraw na rzecz drugiego człowieka. I na tym, że jest to uczucie bezinteresowne. Nic nie dostajemy w zamian, ale kochamy, przechowujemy to uczucie jak drogocenny skarb. Nawet, jak odchodzimy, to dalej kochamy i to jest największa siła naszego życia. Rozmowa z Julią Hartwig, poetką, która w tym roku obchodzi 90-lecie urodzin.
• Skąd w życiu pani ojca wzięła się Rosjanka Maria Briukow?
– Ojciec miał w Moskwie zakład fotograficzny. Pewnego dnia przyszła do niego młoda, bardzo piękna kobieta. Długo ją fotografował, potem oświadczył, że zdjęcia się nie udały i że trzeba je powtórzyć w innym terminie. Kiedy przyszła po raz drugi, zobaczyła swoje portrety rozwieszone po całym atelier.
• Wybaczyła podstęp?
– Tak, okazało się, że ze strony ojca było to uczucie natychmiastowe. Pobrali się, potem przyjechali do Polski i osiedlili się w Lublinie.
• Co tak go w Marii zafascynowało?
– Była urodziwa, urzekł go jej sposób zachowania.
• Mama była prawosławna?
– A my wszyscy zostaliśmy ochrzczeni w kościele rzymskokatolickim, czego domagała się nasza babka. Mama była osobą bardzo tolerancyjną, brała pod uwagę wszystkie możliwości w życiu. Jak prowadzila mnie do szkoły podstawowej, to wstępowała ze mną na pacierz do katedry lubelskiej. Nie robiła rozróżnienia między kościołem katolickim i prawosławnym, zawsze uważała, że Pan Bóg jest jeden. Przy wielkich świętach chodziła do cerkwi na Ruską, zabierała mnie tam w czas Bożego Narodzenia. Tak że w dzieciństwie nasłuchałam się ich pięknych chórów, ponieważ były bardzo długie, to trochę się nacierpiałam. Święta obchodziliśmy według polskich obyczajów, mama dorzucała do nich rosyjski akcent kulinarny w postaci kulebiaka czy kutii, opłatek był polski.
• Mama zmarła bardzo młodo?
– Miała czterdzieści cztery lata. To była śmierć samobójcza.
• Coś wskazywało na taki rozwój wypadków?
– Dla nas było to zaskoczenie. Ale matka była w bardzo złym stanie psychicznym. Strasznie tęskniła za swoją rodziną. To było cierpienie jej życia. Bardzo młodo wyjechała z Rosji, zostawiła bliską rodzinę, cały czas próbowała z nią nawiązać kontakt, jednocześnie bojąc się, że przyczyni się do jej prześladowania. I to właściwie ją dobijało. Potrzebowała kogoś bliskiego, z którym by intymnie porozmawiała.
• Pani brat, Edward, to jeden z najwybitniejszych fotografów polskich. Był poetą pejzażu?
– Urodził się z wielką wrażliwością na świat. Miłość do przyrody nas łączyła. Ja uzewnętrzniałam to w poezji, Edward na fotografiach. Łatwo było mi z nim o duchową bliskość, wciąż zapraszał mnie, żebym obejrzała nowe zdjęcia, liczył się z moim zdaniem. Napisałam nawet wstęp do jego albumu.
• Pisząc, że Lublin to jest cudowna kraina. A jest?
– No jest. Bardzo. Ma jakiś czar taki, który trudno wypowiedzieć.
• Co pani dał rodzinny dom?
– Oddziaływał na nas w niewidoczny sposób. Mama umarła jak miałam 5 lat. Może dlatego wcześnie nauczyłam się, żeby podchodzić do życia tak, jakby ono miało nam dać coś dobrego. Jej się to nie udało. Dom dał mi swobodę, nikt nie sprawdzał, gdzie idziemy, nigdy tej wolności nie nadużyliśmy. To sprawiło, że cała rodzina wyszła na swoje.
• W pani wierszach pulsuje spokój, zgoda na świat, harmonia. To też z domu?
– To jest w poezji, w życiu sięgnąć po to trudniej.
• Dlaczego?
– Życie jest bardzo chaotyczne. Nigdy nie widać, żeby szło w jedną stronę. Ciągle trzeba dokonywać wyborów.
• Skąd w pani wierszach tyle czułości?
– Odczuwam taką potrzebę, żeby przybliżyć sobie świat i ludzi. To jest właściwie jedyna możliwość, jaką mamy.
• Więcej szczęścia jest w dawaniu niż w braniu?
– Tak.
• W jednym z wierszy napisała pani, że życie jest wielkim krachem, bo kończy się śmiercią?
– Sprawa śmierci bardzo zaprzątała Miłosza, z którym byłam zaprzyjaźniona. W swoich wierszach sprzeciwiał się temu, że jest śmierć. Że człowiek się rozwija, rozwija i nagle wszystko zostaje mu odebrane. No, ale tak jest. Nie mamy na to rady. Zostaje nam uczyć się pewnego stoicyzmu i kiedy nadejdzie ten ostateczny moment, starać się go zrozumieć. Tak być musi. Napisałam też wiersz o aniołach, a drugi o moim prywatnym aniele. Poetycko na to przystaję. Natomiast w życiu uważam to za piękną mitologię. Człowiek musi mieć silną wyobraźnię, żeby w to uwierzyć. A wie, że ma istnieć.
• W pani życiu istniało?
– Tak.
• Wróćmy do Miłosza. kiedy pokazała mu pani swoje wiersze, przeczytał i powiedział: A, to o miłości. To nie jest temat na wiersze?
– Tak było. Nie miał racji, choćby dlatego że mówił to zbyt kategorycznie.
• Ksawery Pruszyński powiedział pani, że w życiu wszystkiego trzeba dotknąć ręką?
– To reporter w wielkim stylu. Doskonale wiedział, że dopóki się czegoś nie pozna, jest to abstrakcja. Z tego nie będzie reportażu.
• To samo jest w poezji?
– Tak. Jestem zwolenniczką tego, o czym mówiłam. Najpierw dotykam.
• Czemu ludzie nie potrafią w życiu osiągnąć harmonii? Pędzą za pieniądzem, dobrami, mijają się?
– Ludzie gubią poczucie wartości. Zajmują się błahostkami, a zostawiają na boku rzeczy ważne. Potem za tymi ważnymi nie nadążają.
• W tym roku świętuje pani dziewięćdziesiąte urodziny. Wciąż w świetnej formie. Jakaś specjalna dieta?
– Lepiej jeść mniej niż więcej. Jem, co popadnie. Nie wydziwiam.
• Wydała pani tyle książek, sprzyja pani życie, pracuje pani na pełnych obrotach. A najnowszy tom wierszy nazywa się "Gorzkie żale”. Skąd ta przewrotność, bo niektóre wiersze są wręcz dziękczynne?
– Bo ja mam dziękczynny stosunek do życia. Wszystko, co mi się przydarza, jest dobrym wyrokiem losu. Tytuł rzeczywiście jest przekorny. Bardzo się przy nim upierałam, natrafiłam na opór. Zawsze nam dawałaś nadzieję w wierszach, a tu żale i to gorzkie – słyszałam. A tytuł zrobił karierę.
• Następny tomik powinna pani zatytułować"Kiedy ranne wstają zorze”?
– Chętnie, chętnie. Witam każdy dzień z nadzieją.
• Co w życiu jest najważniejsze?
– Miłość kładę na pierwszym miejscu.
• Na czym ona polega?
– Polega na umiejętności wyrzeczenia się swoich spraw na rzecz drugiego człowieka. I na tym, że jest to uczucie bezinteresowne. Nic nie dostajemy w zamian, ale kochamy, przechowujemy to uczucie jak drogocenny skarb. Nawet, jak odchodzimy, to dalej kochamy i to jest największa siła naszego życia.