W kanadyjskim porcie lotniczym w Vancouver od porażenia prądem zginął 40-letni Polak.
Royal Canadian Monuted Police (RCMP) to dla każdego Kanadyjczyka powód do dumy. Jednak po obejrzeniu w telewizji horroru z lotniska, gdzie policjanci rażą prądem polskiego imigranta, aż 80 procent widzów jest tym wyczynem zbulwersowanych.
Sorry, pani Cisowska
"Chciałbym przeprosić za to, co miało miejsce. To wydarzenie dotknęło Panią Zofię Cisowski, matkę zmarłego na wiele więcej sposobów niż jestem sobie w stanie wyobrazić. Jestem pewien, że policja również przeprosi. Ja czynię to dziś. W imieniu wszystkich mieszkańców Kolumbii Brytyjskiej, przepraszam” - mówił w miniony poniedziałek premier rządu prowincjonalnego Gordon Campbell.
Zaraz potem John Les, minister sprawiedliwości, wydał oświadczenie: rząd prowincji wdraża publiczne dochodzenie w sprawie śmierci Roberta Dziekańskiego i użycia przez policję urządzenia obezwładniającego o nazwie: taser. Dochodzenie publiczne to bardzo rzadko spotykana w Kanadzie procedura.
Znajomy kolega dziennikarz z Toronto nie był mi w stanie powiedzieć, czy dochodzenie publiczne w sprawie poczynań RCMP było w ogóle kiedyś prowadzone.
W sprawie tragicznych wydarzeń na lotnisku w Vancouver toczy się już "intensywne śledztwo” samej RCMP, a oddzielne prowadzą jeszcze służba medycyny sądowej oraz komisja ds. skarg przeciwko policji.
14 października
Zaczął, jak tylko za szklanymi drzwiami hali odbioru bagażu zobaczył człowieka ze stołkiem w rękach. Znamy ten film. Polak stara się zwrócić na siebie uwagę i nawiązać kontakt. Po prostu chce uzyskać pomoc w opuszczeniu lotniska, na którym jest już 10 godzin i nigdzie nie może znaleźć matki. Ma za sobą kilkanaście godzin podróży. Najpierw ze Śląska autobusem do Frankfurtu, potem samolotem do Vancouver. Przybywa z papierami imigracyjnymi sponsorowanymi przez matkę, która w tym czasie krąży po lotnisku, nie mogąc doczekać się syna.
Robert nie zna żadnego obcego języka, pierwszy raz leciał samolotem. Obsługa lotniska nie umie się z nim porozumieć.
Mówi Maciej Krych konsul generalny w Vancouver: Nie rozumiem, jak na międzynarodowym lotnisku w rejonie Kanady, gdzie zamieszkuje wielu imigrantów z Europy Wschodniej, nie poproszono o pomoc kogoś z obsługi, znającego jeżeli nie polski to bardzo popularny tu ukraiński czy rosyjski. Gdyby tylko obsługa wykręciła numer naszego konsulatu, uzyskałaby pomoc bezpośrednią lub nagraną informację, jak z takiej szybko skorzystać.
25 sekund
Dociekliwy Vrba już nie... pracuje. Został zwolniony. Nie ma wątpliwości, że dlatego, iż gadał o śmierci Polaka "za dużo”.
Personel nie wezwał do Polaka swoich służb ochrony, tylko od razu policję. "Konni” przyjechali, wkroczyli do sali lotniska. Nie pytając nikogo z obsługi, ruszyli na Polaka.
Pritchard znowu włączył kamerę. Policjanci, idąc do Dziekańskiego, sięgnęli po paralizatory. Pierwsze porażenie Polak otrzymał w 25 sekund po wkroczeniu policjantów. Potem, gdy już w konwulsjach miotał się po ziemi, kolejne. "Mounties” nie użyli przedtem ani pałek, ani gazu pieprzowego, do czego zobowiązują ich przepisy.
Lotnisko Polak opuszczał już w plastykowym worku na zwłoki. Matka szalała z rozpaczy.
Taśma prawdy
Widząc, że Pritchard nagrywał akcję, "Konni” poprosili go o pożyczenie na dzień kamery. Oddali mu ją bez karty pamięci. Dodali tylko, że może ją otrzymać nawet po dwóch latach. Kanadyjczyk wynajął adwokata, zagroził procesem i natychmiastowym upublicznieniem faktu "kryminalnego zaboru mienia”. Na taką wojnę policja już nie poszła. Karta pamięci wróciła do właściciela, który zaraz udostępnił ją telewizji.
Film Pritcharda wywołał gigantyczny, międzynarodowy skandal.
Arytmetyka prochów
Pracując przy sprzątaniu domów, budowała roczny dochód, pozwalający na sprowadzenie Roberta do Kanady. Chciała go wyrwać z beznadziei losu bezrobotnego w cieszącej się złą sławą gliwickiej dzielnicy
Robert się wahał, bo w Gliwicach miał dziewczynę. Wreszcie matka go uprosiła.
Wysłała imigracyjne papiery i bilet na samolot.
Kobieta żegnała swoje jedyne dziecko dwukrotnie. Najpierw podczas uroczystości wystawienia zwłok. Potem, gdy już zostały spopielone. Prochy syna matka podzieliła na dwie urny. Jedna będzie razem z nią do jej śmierci i z nią pójdzie do grobu. Z drugą poleci do Polski pochować je w rodzinnej Bielawie.
Gdyby nie rodacy z miasteczka Kamloops, gdzie pracowała i ks. Waldemar Karciarz, proboszcz parafii św. Jana, Grzegorza Laski, a przede wszystkim Jerzy Bałtakis, Zofia Cisowski doświadczeń losu pewnie by nie przetrwała. Ma już dobrego adwokata. Jest nim Walter Kosteckyj, syn ukraińskich imigrantów. Zapowiada, że nie spocznie, nim sprawa śmierci Polaka nie zostanie rozliczona do samego końca. Bez względu na to, kto miałby w ostatecznym rachunku siąść na ławie oskarżonych.
Dyplomacja i łowy
Waldemar Piasecki
Vancouver/Nowy Jork