ROZMOWA z Radkiem Sikorskim, senatorem Prawa i Sprawiedliwości i byłym ministrem obrony narodowej
- Nie wiem... Ja wiele zawdzięczam komunistom. Bo po wyjeździe do Anglii zastał mnie stan wojenny i dzięki temu uzyskałem tam azyl. I jakoś się samo potoczyło. Skończyłem tam studia - to zawdzięczam generałowi Jaruzelskiemu. Potem Afganistan. To znowu dzięki Armii Radzieckiej. Żonę spotkałem na Murze Berlińskim. Nawet do rządu Kazimierza Marcinkiewicza też pewnie bym nie trafił, gdyby nie to, że minister Cimoszewicz cofnął mnie z Brukseli. Miałem tam być ambasadorem.
• Co pana bardziej w życiu kręci: wojsko, reportaż, polityka?
- Pokochałem wojsko, to fakt. Reportaż wojenny to było zajęcie dla młodego człowieka, bo teraz, gdy mam rodzinę - to już nie dla mnie.
• Zatem wojsko?
- Nie, polityka. Ja stałem się dziennikarzem po to, żeby dziennikarskimi metodami osiągnąć polityczne cele.
• W którym momencie zaczęła się ta fascynacja polityką?
- Chyba w liceum, tak wyglądał wtedy nasz młodzieńczy bunt. Dla nas takim buntem było nie pójść na pierwszomajowy pochód. Od tego się zaczęło.
• A potem stanął pan na czele szkolnego strajku.
- Komitetu strajkowego, bo do samego strajku nie doszło. Byliśmy gotowi, nasze intencje były bojowe. To miał być ten strajk generalny, który Wałęsa odwołał 31 marca 1981 r. Wtedy miały miejsce wydarzenia bydgoskie, więc myśmy się oczywiście solidaryzowali z "Solidarnością”, ale do samego strajku nie doszło.
• Wkrótce potem trafił pan do Anglii. Jak?
- Byłem olimpijczykiem z angielskiego na szczeblu ogólnopolskim. Miałem automatycznie piątkę z angielskiego na maturze. Chciałem przez parę miesięcy podszlifować tam język. Trochę się w pubie pracowało, trochę w hotelu, tak jak dzisiaj pracuje młodzież...
• Legalnie?
- Wtedy to było nielegalne, bo ja deklarowałem, że jadę na wakacje. A paszport był wielkim przywilejem od władzy ludowej. Więc przedłużenie pobytu było już nielegalne.
- To się rodziło powoli, bo już latem 1981 roku dostałem pierwsze informacje, że moi koledzy, którzy rozdawali ulotki na procesie Moczulskiego, mieli trudności. Stamtąd zresztą było widać, że wszystko zmierza do rozwiązań siłowych. Azyl dostałem - o ile dobrze sobie przypominam - na wiosnę 1982 roku.
• Jak pan się tam odnalazł?
- Przez rok chodziłem jeszcze do college'u po to, żeby zrobić najwyższy certyfikat znajomości angielskiego i z nim mogłem zdawać na studia. Najpierw zdawałem na prawo na University of London, ale potem ktoś mi podpowiedział, żebym spróbował na Oxford. Na ostatnim roku studiów przygotowywałem się już do wyprawy do Afganistanu. Wtedy pisywałem już dla gazet, nie tylko studenckich. Pierwszy artykuł w "Sunday Telegraph” miałem bodajże w 1982 roku. Nomen omen o gazociągu z ZSRR, który wtedy był budowany. A Afganistan to był cel i polityczny i zawodowy, żeby zdobyć tam dziennikarskie ostrogi.
• Nie było spokojniejszych miejsc?
- Specjalnie wybrałem to miejsce w Afganistanie, które uchodziło wówczas za najbardziej odległe; za największe wyzwanie.
• Ale to było trochę takie wariactwo.
- Przykro mi, że pan tak sądzi. Właśnie się ukazuje czwarte polskie wydanie mojej książki, która wyjaśnia moja motywacje i panoramę wydarzeń w tym kraju od 30 lat. Uważam, ze misja naszych żołnierzy jest wskazana.
• Wskazana zdaniem polityków, bo nie zdaniem zwykłych, szarych ludzi.
- Wie pan, ja spotykam indywidualności, a nie zwykłych, szarych ludzi. Ale może pan jest pierwszy.
• Wszystkie sondaże mówią jednoznacznie: nie powinniśmy tam jechać.
- To jest normalne w demokracji. Tego typu ekspedycje zawsze są kosztowne i ryzykowne, więc trudno, żeby były popularne. Ale pamiętajmy, że gdyby Polska była zagrożona i gdyby zrobić wtedy badanie opinii publicznej gdzieś w Vancouver, czy Polsce pomóc, to podejrzewam, że ludzie też by powiedzieli "co nas to obchodzi, to daleko”. Gdyby takimi standardami się kierować, to sojuszu by nie było. Bo rządy nie byłyby w stanie wypełnić zobowiązań. A my do NATO weszliśmy dobrowolnie, zobowiązaliśmy się do pomocy sojusznikom, gdyby byli zagrożeni, a Stany Zjednoczone zostały uderzone na rozkaz który padł z Afganistanu.
• Tak, czy inaczej to nie jest nasza wojna.
- To zależy, jak pan zdefiniuje "my”. NATO to nie jacyś "oni” tylko my. Jest to nasza misja.
• Minister obrony narodowej i co dalej? Przebąkuje się, że ma pan tworzyć własną partię, niektórzy widzą pana, jako kandydata na prezydenta...
- Takie plotki mi zaszkodziły. Jak mawia profesor Geremek: plotki dzielą się na prawdziwe i fałszywe. Ta jest fałszywa.
• Czyli wszystkie pana apetyty polityczne już zostały zaspokojone?
- Reprezentowanie wyborców ziemi bydgoskiej daje mi dużo satysfakcji.
Rozmawiał Dominik Smaga