W Wigilijny wieczór, gdy Bóg się rodził i moc truchlała, po zakończeniu Uroczystej Wieczerzy wyszedłem z psem na spacer. Nieopodal mojego bloku, w piaskownicy, ujrzałem kilku młodzieńców. A właściwie to ich najpierw usłyszałem. Śpiewali „Wśród nocnej ciszy”, a ściślej z pijackim wdziękiem darli gardła wniebogłosy – tak, że pies zaczął szczekać (psim głosem). Gdy skończyli pierwszą zwrotkę, jeden z wokalistów odchrząknął, siarczyście splunął na ziemię i zaklął szpetnie. Pozostali też raczyli się obficie przekleństwami i wyrazami powszechnie uznawanymi za niegodne Świąt Narodzenia Pańskiego. Po wymianie czułych, jędrnych słówek na „k”, „ch”, „d”,, , „p” (w licznych mutacjach) i napiciu się cieczy z butelki winopodobnej metodą „z gwinta”, artystycznie uzdolniona młódź przystąpiła do odśpiewania drugiej zwrotki pięknej polskiej kolędy. Następnie cykl się powtórzył: bluzgi, pryta, śpiew (a dokładniej: ryk). Kolędnicy okazali się ambitni – w repertuarze mieli nie tylko dość trudną do zaśpiewania po pijaku pieśń „Lulajże Jezuniu”, ale nawet „Cichą noc”, której prócz Niemców i Austriaków z Tyrolu oraz górali z Podhala nikt nie potrafi poprawnie zaśpiewać.
Przyznam, że tak ostentacyjne połączenie tradycji bożonarodzeniowej z tradycją pijacką z lekka mnie zszokowało. Zwłaszcza nazajutrz, gdy byłem świadkiem podobnej sceny. Różnica sprowadzała się do tego, że bluzgający młodzieńcy, wyrażający radość z Narodzenia Pana przy pomocy pijackiego bełkoto-ryku, nie pili pod blokiem; widocznie byli już dostatecznie napici. W każdym razie w zachowaniu obu grupek młodych ludzi dostrzegłem wielką niestosowność. Przecież – tak sobie myślałem – skoro chcieli uczcić Pana, mogli to zrobić bez flaszki i rzucania mięsem. Potem – używając wykwintnego języka dżentelmena Lwa – mogli się nachlać jak bąki, nawalić jak stodoły, nabzdryngolić, nap... i nawrzucać sobie wzajemnie do woli – ile tylko „k”, „ch”, „p” ślina na język przyniesie.
Tak sobie myślałem, ale, po prawdzie, głupio myślałem. No bo tylko spójrzmy co się dzieje dokoła: łączenie, zdawałoby się, wzajemnie wykluczających się tradycji, postaw, wzorców, wartości – to dziś niemal norma! Z samych szczytów władzy płyną dobitne przykłady: ważny polityk, zamiast walczyć z mafią, robi z nią interesy, inny, mający za zadanie dbać o bezpieczeństwo ludzi, naraża ich zdrowie i życie, by załatwić swą prywatę, prokurator, którego zadaniem jest ścigać przestępców, ochrania ich, usuwając ze stanowisk sumiennych, bezkompromisowo zwalczających zło podwładnych. Ważni stróże kradną, utytułowani mentorzy kłamią, właściciele eleganckich krawatów dają popisy chamstwa...
Nie sięgając aż tak wysoko – wystarczy spojrzeć, jak się zachowują, jak się ustawiają przy korycie co poniektórzy lubelscy notable, w jakiej pogardzie, walcząc o stołki lub ich utrzymanie, mają dobre obyczaje i elementarną przyzwoitość – by uzmysłowić sobie, że wigilijny prymitywny wybryk czechowskich wyrostków to, przy ich wyczynach, doprawdy małe piwo.
Przykładów dziś nie będzie, bo by strony zabrakło.