Wystawa retrospektywna kilkudziesięciu oryginalnych ilustracji Bohdana Butenki czynna jest w "Galerii 31” Miejskiej Biblioteki Publicznej im. H. Łopacińskiego (ul. Braci Wieniawskich 5) w Lublinie.
– Szczerze mówiąc, za pierwszym, za drugim razem te obchody rocznicowe były miłe, ale za siódmym, ósmym już nie.
• Ale urodzinom towarzyszy wystawa retrospektywna ilustracji i możemy porozmawiać o pana pracy.
– Można powiedzieć, że zacząłem wcześnie, bo już w II klasie szkoły powszechnej rysowałem tasiemcowe komiksy na marginesie zeszytów. Komiksowy tasiemiec przemieszczał się z kajetu do języka polskiego na margines zeszytu do matematyki i tak dalej. To przez kolegów było przyjmowane entuzjastycznie, ale grono pedagogiczne mojej artystycznej fantazji nie doceniało. Później nie miałem wątpliwości, co chcę w życiu robić. Chociaż najpierw poszedłem na uniwersytet. Ale jakoś do siebie nie pasowaliśmy. Dlatego wkrótce zdałem egzamin do Akademii Sztuk Plastycznych i tę ukończyłem. Mówię, że ukończyłem ASP, ale nie Akademię Sztuk Pięknych, jak niektórzy sądzą. Tam obroniłem dyplom w pracowni Jana Marcina Szancera.
• Jest pan autorem ponad 150 prac znanych w kraju i za granicą. Jakie tytuły były pierwsze?
– To "Pan Maluśkiewicz” Juliana Tuwima i "35 Maja” Ericha Kästnera.
• Co jest najważniejsze w pracy nad książką?
– Żeby mieć coś do powiedzenia. To musi być dialog między ilustratorem a autorem książki. Przy czym nie należy mylić ilustracji z rysunkiem, który tylko ozdabia, ale nie ilustruje. Można iść nawet "przeciwko” autorowi, ja nieraz toczyłem taki spór, ale z tekstem, a nie z osobą autora. I żaden pisarz nie protestował, a nawet proponowali mi następne książki do zilustrowania. I nie tylko dla dzieci i młodzieży, lecz także popularnonaukowe.
– To pewne, że przez tyle lat postępowała pewna ewolucja tego, co robię. Ilustrowałem kiedyś zbiór opowiadań. Po 20 latach autor do kolejnego wydania tego tomu dołączył jeszcze dwa nowe utwory i poprosił, żebym też je zilustrował. To było wyzwanie. To było bardzo trudne zadanie, nawet proponowałem mu, że na nowo zilustruję całość, bo byłoby to łatwiejsze. To była straszna mordęga dostosować się do tamtego stylu.
• Zaczynał pan w epoce socrealizmu…
– Tak i moje ilustracje do "Emila i detektywów” czy "Pana Maluśkiewicza” budziły niepokój w redaktorach wydawnictwa. Zastanawiali się oni, czy moja fantazja trafi do dzieci, czy ją zrozumieją. Jedna z pań redaktorek chodziła do pobliskiej szkoły i sprawdzała wśród uczniów te moje pomysły. Okazywało się, że uważane w wydawnictwie za bardzo śmiałe od razu zyskiwały uznanie wśród dzieci, dla nich były bardzo czytelne, one doskonale czuły moje intencje. Później już miałem zielone światło dla swoich pomysłów.
• Jakiego bohatera lubi pan najbardziej?
– Gapiszona, który urodził się w telewizji, w 1964 roku jako serial animowany. "Przygody Gapiszona” były emitowane w Wieczorynkach dla dzieci.
• Nad czym teraz pan pracuje?
– Nie mówię o tym nigdy. Taką mam zasadę. Ale mogę powiedzieć o pracy, jakiej niedawno podjąłem się po raz pierwszy. Na zamówienie Poczty Polskiej z okazji Dnia Dziecka wykonałem serię 4 znaczków. Na nich są podobizny moich bohaterów – Gapiszona, Kwapiszona, Gucia i Cezara.
• To było wyzwanie?
– Nie ma prostych spraw. Podczas jednego ze spotkań z czytelnikami w Sopocie podeszła do mnie mama z małą dziewczynką chwaląc ją, że tak ładnie rysuje. Mała pokazała mi wszystkie swoje prace, a każda z nich podpisana była moim nazwiskiem. To było zaskakujące i wzruszające, to jedna z satysfakcji, jakie towarzyszą mojemu zawodowi.