Rozmowa z Zygmuntem Koniecznym, artystą Piwnicy pod Baranami
- Byłem tu kilka razy. Wciąż w pędzie. Dopiero teraz mam czas pospacerować. Macie cudowne Stare Miasto, które odkrywam. Niewidzialny kościół na placu Po farze. Anioły w kaplicy zamkowej. Ulicę Złotą. Przesiedziałem w "Alchemii”, w podziemiach Muzeum Czechowicza do późnej nocy, piłem anielską herbatę, pigwówkę od Leszka Cwaliny, po której zrobiło mi się anielsko. No i namalowałem na obrazie "Sen Leszka Czarnego” nuty. A że atmosfera "Alchemii” była bardzo piwniczna, przypomniało mi się, jak w "Piwnicy pod Baranami” zacząłem sprzedawać plotki.
• Sprzedawać plotki?
- A jak pan myśli, dlaczego Piwnica była tak popularna?
• No, artyści, Piotr...
- Też, ale najważniejsze było życie, które toczyło się wokół Piwnicy pod Baranami. Te drobne intrygi Piotra Skrzyneckiego, plotki, skandale. Wszystko w dobrym tonie, nie, żeby komuś zrobić świństwo. To sprawiło, że mamy Piwnicę już pięćdziesiąt lat. I trzydziesty zespół.
• To jak to było z tymi plotkami?
- Mieliśmy taki zwyczaj sprzedawania i kupowania plotek. To był mój pomysł. To jest zwyczaj bardzo szlachetny. To nie tak, że ja powiem coś na Kaczyńskiego, a Kaczyński na mnie, kogoś zniszczymy, ktoś będzie płakał. U nas tylko się śmiali. Rzecz polegała na tym, że ktoś przychodzi i mówi. Mam o Leszku Mądziku pewną wiadomość. Ja przychodzę do jego żony i mówię: Mam coś o twoim mężu.
• I co dalej?
- Ona już jest ciekawa. Mówię: Mam, ale jak Kupisz wiadomość. Ja proponuję 100 zł. Żona Leszka mówi: kupuję. Na to ja: Sprzedaję.
• Targ dobity?
- Alina, żona Leszka mówi: Znałam to!
• Co wtedy?
- Wtedy ja oddaję jej pieniądze i muszę jeszcze dopłacić z 50 zł. Jak wiadomość okazała się mało ciekawa, oddaję jej 50 zł.
• Przyjęło się?
- Bardzo. Nie nastarczyłem sprzedawać plotek. No to potem wymyśliłem śpiewane plotki. Skomponowałem taki szlagwort i dorabialiśmy do tego słowa z plotek, które można było zaśpiewać. I to było śpiewane w kabarecie. Na przykład o tym, jak Piotr Skrzynecki spał w wannie. Albo jakąś gorącą plotkę o Ewie Demarczyk.
• Sprzeda pan teraz czytelnikom?
- Słyszałem taką, że mieszka w swojej willi w Wieliczce, ma płot, nie ma bramy, trzeba nacisnąć jakiś guziczek, to płot się rozsuwa.
• Ewa nie wychodzi do ludzi? Widział ją pan na żywo?
- Ze trzydzieści lat temu ostatni raz. Zamknęła się. Ma czas wyciszenia. A wracając do plotek: zaśpiewaliśmy o Ewie, obraziła się, powiedziała, że to oburzające. Ale ona lubiła rządzić. Polecam państwu handel plotkami. Właśnie napisałem parę nut do słów: "Musicie bywać w Alchemii”. Tu się dobrze plotkuje.
• A pierwsze spotkanie z Ewą Demarczyk?
- To było tak dawno... Młodość wtenczas nam szumiała w głowach. Myśmy byli z Demarczyk dziesięć lat.
• Kłóciliście się?
- Na okrągło. I to jak! Ale od początku. To był chyba 1962 rok. Ja już byłem w Piwnicy pod Baranami. Pisałem trochę na wyrost.
- Pisałem piosenki, z którymi wykonawcy nie mogli sobie poradzić. Przyszedł nasz kolega i mówi: Słuchajcie, byłem na kabarecie "Cyrulik” i jest świetna dziewczyna. Potem zobaczyliśmy ją z Piotrem pod Jaszczurami. Zaczęliśmy ją kaperować.
• Co Ewa na to?
- Kręciła nosem. A my: Czy pani wie, że jesteśmy lepszym kabaretem? Minął tydzień, Ewa przyszła i mówi, że załatwiła z kolegami. Została z nami. No wreszcie, pomyślałem. Miałem dziewczynę z fantastycznym głosem. Charyzmą. I bardzo trudnym charakterem. Ale na taką dziewczynę czekałem.
• Pan ją sobie wymarzył?
- Tak. "Czarne anioły”, "Pejzaż” - napisałem przed Ewą. Czekały na nią. Weszła na scenę i powiedziała: To jest to. Potem napisałem dla niej "Madonny”.
• Jakie były pierwsze premiery z Demarczyk?
- Furora, uniesienia. Wtedy wyrzucono nas z Piwnicy za niezbyt polityczne programy, poszliśmy do Związku Literatów na Krupniczą, zaśpiewała, szalona premiera. Zachwyt publiczności. I pierwsze awantury Ewy.
• Awantury?
- Wyjazd za granicę, kłótnie, ja chciałem coś innego, ona coś innego. Najpierw była posłuszna, potem zaczęła mieć swoje zdanie, potem były awantury, Piotr Skrzynecki je łagodził, szła na kompromis.
• Piotr miał na was sposób?
- To były metody łagodnej perswazji, jak w tym dowcipie: A skąd masz te pręgi na ciele. Wytrzymaliśmy z Ewą prawie jedenaście lat.
• Mieliście ulubioną kawiarnię w Krakowie?
- Przez trzydzieści lat chodziliśmy do Kolorowej. Potem Piotr zmienił kawiarnię. W Kolorowej dawano mu za darmo kawkę i alkohol. Potem przestano. Zmienił.
• Na?
- Vis-a-Vis. Piotr ściągał tam tłumy ludzi. Miesiąc się buntowałem, chodziłem dalej do Kolorowej, no i w końcu uległem. A teraz, kiedy tam jest pomnik Piotra, to jest to nasze miejsce.
• Jak tam jest?
- Otwiera się drzwi, a tam ziąb leci na salę, jest wstrętnie, ale musimy tam chodzić, bo to jest obowiązek.
• Obowiązek?
- Tak. Tam chodzą artyści, drobni dewianci, ale tak musi być. Chodzimy tam na drugą, pije się kawę i wódeczkę. Jest obowiązek chodzenia. Jak się kogoś zobaczy, że pójdzie w inne miejsce, to dostaje upomnienie. Musimy chyba stworzyć bojówki piwniczne, które będą ściągać opornych do nas.
• To pan jest dyktatorem. Jak Demarczyk?
- Gdybym został ministrem kultury, wprowadziłbym nakaz bywania w kawiarni. Tu w "Alchemii” na Złotej w Lublinie wpisałem się do pamiątkowej księgi: "Musicie chodzić do Alchemii”. Napisałem nawet nuty. I będę tu przychodził na kawę.
• Co da ludziom nakaz chodzenia na kawę?
- Nie można na okrągło pracować. Taka przerwa na dniu pozwala złapać dystans. Oderwać się.
• Zwolnić czas?
- Tak, to warunek, żeby się nie zapędzić.
• Co jest najważniejsze w życiu. Zdrowie, kobiety, pieniądze, cierpliwość, Bóg?
- Każdego dnia co innego. Po trochu. I to, i to, i to...