Józia, Prycha, Gryka, Milka, Mosia - wielkie wygrane ostatniej Polagry. Mieszkają w Uhrusku i są oczkiem w głowie naukowców z katedry Hodowli Bydła Akademii Rolniczej. Jeśli taka krowa "wyląduje” w oborze rolnika, będzie miał z niej podwójną korzyść. Oprócz mleka może liczyć na 250 euro unijnej dotacji rocznie
- Do 2020 r. chcielibyśmy, aby pogłowie tych krów liczyło co najmniej 500 sztuk - mówi prof. Zygmunt Litwińczuk, kierownik Katedry Hodowli bydła AR.
Dlaczego? - Bo to rodzima polska rasa - tłumaczy prof. Litwińczuk. - Posiada geny, które u bydła już dawno wyginęły. Prawdopodobnie odpowiedzialne za niebywałą odporność tych zwierząt.
Choroba wściekłych krów też im nie grozi
A niewiele brakowało, żeby o krowach o białym grzbiecie zupełnie zapomniano. Podzieliłyby los ponad dwóch setek ras bydła, które jeszcze na początku XX w. chodziły po łąkach naszego kontynentu, a dziś są uznane za wymarłe. W kolejce czekają kolejne dwie setki. Prawdopodobnie za 20 lat ich też nie będzie.
- Taki jest kierunek rozwoju współczesnego rolnictwa. Jak największa wydajność w jak najkrótszym czasie - mówią ze smutkiem naukowcy. - Nic dziwnego, że mało zróżnicowane genetycznie zwierzęta zaczynają chorować....
Na krowach białogrzbietych też już postawiono krzyżyk. Przed wojną "panowały” na Polesiu, w rejonie nadbużańskim. Na terenie powiatu Brześć nie było rolnika, który nie mógłby pochwalić się taką krową w swojej oborze. Później zaczęły znikać. W latach 70. rasa ta została uznana za wymarłą. O tym, że dziś znów możemy pić ich mleko, zdecydował przypadek.
Zdecydował przypadek
Po powrocie do Lublina profesor zorganizował "wyprawę badawczą”. Doktoranci i studenci Akademii Rolniczej, wyposażeni w przedrukowane ze starego podręcznika zdjęcia, wyruszyli na Polesie w poszukiwaniu krów. Objechali kilkadziesiąt miejscowości, rozmawiali z sołtysami wsi, zaglądali do obór rolników. Wyniki tego "śledztwa były imponujące. Studenci zlokalizowali ok. 70 sztuk krów białogrzbietych.
- Opracowałem program, który w 2002 roku został wstępnie przyjęty przez ministra rolnictwa - mówi Litwińczuk. - Wtedy zaczęliśmy działać.
Naukowcy kupili od rolników kilkadziesiąt krów. Zamieszkały w Zakładzie Doświadczalnym AR w Uhrusku na Polesiu, przeszły badania genetyczne, a dziś... jeżdżą na wystawy i przywożą medale.
- Prace nad przywróceniem rasy czasem zajmują nawet kilkadziesiąt lat. Nam się udało w pięć - cieszy się kierownik katedry. - Mieliśmy dobrą koncepcję. I łut szczęścia.
Krowy lubią towarzystwo
- Ale oddajemy rolnikom z Polesia w dzierżawę - mówi Litwińczuk. - Muszą oddać nam jedno cielę. Reszta należy do nich.
Chętnych jest wielu, krów mało. U rolników znalazło się już osiem krówek. W kolejce czekają następne, ale nie są dla każdego.
- Duże pastwisko, sucha, czysta, dobrze oświetlona obora i minimum pięć innych krów w oborze - profesor jednym tchem wylicza warunki, jakie trzeba spełnić, aby stać się szczęśliwym posiadaczem takiej krówki. - To towarzyskie zwierzęta - dodaje.
Laury dla drobiu
- Myje się, czesze... Stosuje różne zabiegi pielęgnacyjne. To cała sztuka - mówi dziekan Wydziału Biologii i Hodowli Zwierząt AR, prof. Tomasz Gruszecki. - Przygotowanie dużego zwierzęcia to co najmniej osiem godzin ciężkiej pracy jednego człowieka.
Kurkom myje się nóżki, pastuje paznokcie, krowy uczy chodzić po wystawowym ringu...Warto? - Oczywiście. To znakomita okazja, żeby wypromować te rasy - mówi prof. Gruszecki. - I wyrazy uznania dla naszych pracowników za wieloletnią, ciężką pracę.
Kury kryzysowe
– To stara polska rasa, a to się dziś liczy. Proces globalizacji dotyczy też drobiu i trzeba się przed tym bronić – dr inż. Andrzej Witkowski w ten sposób tłumaczy, dlaczego postawili właśnie na kury o zielonych nogach.
Nie choruje, nie znosi zamknięcia w kurniku, lubi sypiać na drzewach i w intymnych warunkach składać jaja. Ale ma też „wady”, wynikające z charakteru „kurzego włóczęgi”. – Chodzi i dziobie w promieniu kilkuset metrów. Często więc żywi się u sąsiada i zdarza jej się też tam złożyć jajo. I rozgrzebuje grządki, co nie każdemu się może podobać – dodaje dr Witkowski.
W ten sposób kura o zielonych nogach zdobywa ponad 50 proc. pożywienia. Stąd przydomek „kryzysowa”. A koguty są wyjątkowo bojowe. – Na podwórku z powodzeniem zastępują psa – śmieje się Witkowski.
Jednym słowem idealne dla producentów ekologicznej żywności i gospodarstw agroturystycznych. W smaku przypominają bażanta...