Mirosław Taras jest prezesem najbardziej dochodowej w górnictwie węglowym kopalni w Bogdance i opartej na niej firmy Lubelski Węgiel.
W niedawno zakończonych mistrzostwach Polski w wyścigach motocyklowych Lubelski Węgiel Racing Team po kilku miesiącach od powstania sięgnął po palmę pierwszeństwa. Stało się to w klasie Superstock 1000 za sprawą 17-letniego Marcina Walkowiaka, powszechnie już porównywanego z... Robertem Kubicą. Tyle że na dwóch kółkach.
Kraksa
- Marcin zdobył tytuł w stylu prawdziwego wojownika po walce w filmowym stylu - opowiada jego kolega z zespołu, Igor Piasecki.
Przed przedostatnim wyścigiem sezonu miał 22 punkty przewagi nad najgroźniejszym rywalem. Ale właśnie w tym wyścigu miał zderzenie z innym zawodnikiem. - Jego maszyna została totalnie rozbita, a on trafił do szpitala. Przewaga stopniała do dwóch punktów. Nikt nie wierzył, że jego udział w ostatnim wyścigu jest realny. Wydawało się, że jest już po tytule - kontynuuje Piasecki.
To, co się stało, przeszło najśmielsze oczekiwania. Chłopak wyszedł ze szpitala na własną prośbę. W ciągu nocy udało się pożyczyć dla niego nowy motocykl i przygotować do wyścigu.
- Kiedy rano ludzie zobaczyli Marcina ledwie idącego na nogach w kierunku swojej maszyny, zgotowali mu owację. Siadł i pojechał. Na mecie był przed swym przeciwnikiem i tytuł utrzymał...
Nigdy odwrotnie
Pod wrażeniem jest też Mirosław Taras: Takie wydarzenia pokazują, jaką rolę powinien odgrywać mądry sponsoring sportowy. Walkowiak posiada potencjał na mistrza Europy. Idzie śladami Kubicy. Kiedy ten, ze swym ojcem, pukał do drzwi kolejnych sponsorów i opowiadał, że kiedyś będzie wygrywał w Formule 1, panowie prezesi pukali się w czoło.
Dziś sami się pchają do Roberta ze swoim promowaniem. Tyle że on ich już do niczego nie potrzebuje. "Timing is everything”. Pomoc ma być, kiedy jest potrzebna, a nie, kiedy pasuje. Jeżeli ktoś myśli o sponsoringu powinien sobie wbić do głowy, że najpierw jest promocja talentu, a dopiero, gdy się rozwinie - promocja firmy. Nigdy odwrotnie.
Ekipa
LW reprezentował tylko w wyścigach zagranicznych. Podobnie, jak jego brat (trzeci w Superstock 1000).
Igor Piasecki, 27-letni manager dużej sieci fast-food, na początku sezonu brany pod uwagę jako faworyt do tytułu mistrzowskiego Yamaha R6 Cup. Jednak po wypadku w przedsezonowych testach długo nie mógł wrócić do formy z poprzedniego sezonu i ostatecznie zajął 5 miejsce w klasie.
Dwaj kolejni to 24-letni student Grzegorz Nowak, nadzieja Superstock 600 i maturzysta Adrian Jakubowski (ta sama kategoria). Pierwszy - mimo bardzo groźnego wypadku w jednym z pierwszych wyścigów - zakończył sezon 5 miejscem. Drugi wylądował dopiero na 24 miejscu w klasyfikacji generalnej.
To prawdziwy pechowiec: zatarł trzy silniki i rozbił dwa motocykle. Ale teraz mówi, że limit pecha wykorzystał na kilka nadchodzących sezonów.
Bardzo drogi sport
- Wyścigi motocyklowe to ogromne koszty - mówi gwiazdor LW Racing Team Marcin "Walet” Walkowiak. - Nigdy bym nie zaczął jeździć na motocyklu takiej klasy i ścigać się, gdyby nie ojciec, który wszystkie oszczędności wydawał i wydaje na moją karierę.
Tylko w tym sezonie nowa yamaha R1 kosztowała go 50 tys. złotych. Na opony wyścigowe poszło 50 tysięcy, na przygotowanie motocykla do wyścigów (napęd, konsole, sety, kompletny wydech, owiewki, zawieszenia, elektronika, uszczelki pod głowicę, owiewki, osłony kevlarowe, szyby sportowe) kolejne 30.
A jeszcze koszta logistyczne (treningi, wpisowe, dojazd, paliwo, wyżywienie, nocleg, licencja) i już następne 25 tys. Ubiór 10 tys., na nieplanowane remonty i części zamienne: 30 tys.
Cena obecności
W sumie: 195 tysięcy złotych. - I to jest... bardzo niski budżet, biorąc pod uwage, ze inni czołowi zawodnicy wydawali 300-400 tys. - podkreśla Marcin. - Zawodnik profesjonalnie podchodzący do sprawy musi mieć co najmniej dwa motocykle, stałego mechanika i przewoźny zakład naprawczy. Już nawet nie chcę dalej liczyć, gdyby miał wchodzić mój udział w pełnym cyklu mistrzostw lub pucharu Europy.
Gdyby nie Lubelski Wegiel w ogóle by mnie nie było...
Prezes Taras przyznaje, że koszty obecności tego sportu w Polsce są ogromne, ale warte ponoszenia.
- To nie są koszty uprawiania ping-ponga. Jednak czy zawsze musi być tak, że jak ktoś ma talent do motocykli, ale nie ma na to pieniędzy, musi iść do ping-ponga albo kufla? Adrenalina powinna być uruchamiana kreatywnie i perspektywicznie; formować tych młodych ludzi i umożliwiać im sukces - wylicza Taras. - A okazuje się, że mamy do tego szczęśliwą rękę. Zresztą, będzie jeszcze lepiej...