Boom na rowery nie ustaje. Ceny idą w górę, a na upatrzony jednoślad trzeba poczekać. Jest też na rynku nowa tendencja: elektryki wypierają tradycyjne modele.
Szaleństwo rowerowe Polaków ogarnęło w 2020 roku wraz z pandemią i wprowadzanymi obostrzeniami.
Ograniczenia liczby pasażerów w komunikacji miejskiej sprawiały, że wiele osób przesiadło się do własnych samochodów (co też zwiększyło ich sprzedaż), a część wybrała rower jako środek transportu, żeby np. dojechać do pracy.
Wypożyczone i własne
Ale początki boomu zaczęto dostrzegać już wcześniej. Od kilku lat rośnie – choć rzetelnych danych nie ma – liczba rowerzystów.
To zasługa systemów rowerów miejskich. Takich, jak od kilku lat ma Lublin. Wiele osób zaczęło korzystać z takich jednośladów.
W 2014 roku liczba wypożyczeń Lubelskiego Roweru Miejskiego wyniosła ponad 128,6 tys. W 2016, kiedy sezon był znacznie dłuższy, było to już 854,8 tysięcy. Potem było z tym różnie, ale generalnie liczby były mniejsze. Powód jest prosty: okazjonalni rowerzyści przekonali się do tego pojazdu i kupili sobie własne rowery. Popyt rósł, a fabryki nie nadążały z produkcją, przez co także rosły ceny.
No właśnie, zwiększone zainteresowanie sprawiło, że rowery podrożały. Na to jeszcze nałożyła się pandemia, czyli ograniczenie pracy fabryk.
1 z 14
To wszystko złożyło się na to, że już w 2021 roku polski rynek rowerowy dla klienta nie był łaskawy. Na upatrzony model trzeba było długo czekać i zapłacić za niego więcej, niż wcześniej.
– Ludzie chcą się ruszać. Mają dość siedzenia w czterech ścianach. Nie jeżdżą na wakacje, to wybierają rowery. Popyt wzrósł nawet o 30 proc., szczególnie na rowery trekkingowe. Tych brakuje najbardziej – mówił nam niemal równo rok temu Andrzej Kita, prezes honorowy Polskiego Związku Kolarskiego. – Za popytem niestety podążyły ceny, które poszybowały o 20-30 proc. Więcej kosztują nawet rowery marketowe, których nie brakuje.
Pandemiczne zatrzymanie fabryk sprawiło, że rower stał się towarem deficytowym.
– Oczywiście, w sklepie mamy rowery, ale wybór jest znacznie mniejszy. Na zamówionych 100 sztuk dostajemy 10-15 – mówił nam jeden ze sprzedawców.
Działo się tak nawet mimo faktu, że Polska zaczęła wyrastać na europejskiej lidera branży. Teraz rocznie w UE sprzedaje się koło 22 mln rowerów. Rynek wart jest przeszło 18 mld euro. Wspólnota importuje też sprzęt, ale i tak kraje UE dostarczają do sklepów 14,5 mln rowerów. Polska ma w tym duży udział, bo co 14 jednoślad z tych milionów pochodzi z Polski.
Jest lepiej, ale...
Jak sytuacja wygląda na starcie tego sezonu?
– Nadal jest problem z dostępnością – słyszymy w znanym w Lublinie sklepie i serwisie Bike Boys. – Rowerów brakuje, bo brakuje części do ich produkcji. Pandemia zrobiła swoje i fabryki jeszcze się z niej nie podniosły. Czasami na rower trzeba czekać. Jak długo? Nie wiemy, nawet sami producenci nie wiedzą.
Mateusz Styżej z AMS dobre rowery, który ma też kilka sklepów stacjonarnych ocenia, że dostępność się trochę poprawiła, ale ceny znów poszły w górę. – O jakieś 10 procent – wyjaśnia. – Z dostępnością nadal nie jest idealnie.
Czekać trzeba zarówno na te tańsze, jak i droższe modele. Ze wskazaniem granicy ceny może być jednak problem.
– Dla niektórych drogi rower to ten za 2 tys. zł. Dla innych wydanie 20 tys. zł na sprzęt to jak nic. My oferujemy rowery w średniej cenie. Tak się targetujemy, choć są w Lublinie sklepy, w których ceny zaczynają się od 5 tys. złotych – mówi nam Styżej.
Tańsze są jednoślady z marketów. Często to nieznane firmy, produkcja chińska, lub montowana w Polsce. Problem w tym, że nie jest to najlepsza jakość.
– Zdarzają się oczywiście wyjątki, ale z reguły to pozorna oszczędność. Tak jak ze wszystkimi tego rodzaju produktami. Kupuje się tanią ładowarkę do telefonu i okazuje się, że zaraz trzeba kupić nową, bo się zepsuła – mówi Styżej.
Stary, ale jary
Sezon się dopiero rozkręca i na razie trudno oceniać, jak dokładnie będzie wyglądać. Wiadomo jednak, że rowery dużą popularnością będą się cieszyć w okresie pierwszym komunii, bo jak mówią sprzedawcy, rower nadal jest częstym prezentem dla dziecka.
Radzą też, że gdy wybiera się pojazd, który ma posłużyć przez kilka lat – zanim obdarowany z niego wyrośnie – wydać od 1,5 do 2 tys. zł. Za tę cenę można już dostać dobry rower dla dziecka.
Według wyników opublikowanego w lutym badania (przeprowadzonego przez agencję Difference) rower zamierza kupić około 25 procent Polaków.
Największym zainteresowaniem cieszą się rowery miejskie (33 proc. ankietowanych), górskie (19 proc.) oraz dziecięce (18 proc.). Minimalna kwota przewidziana na ten wydatek to 1,6 tys. złotych.
Rosnące ceny rowerów wywołały jeszcze inny efekt. Polacy wyciągają z piwnic stary sprzęt, który nie był używany nawet od dekad i go remontują.
– Tak, zaczęli się pojawiać tacy klienci – mówi szef jednego z serwisów rowerowych w Lublinie. – Z reguły nie są to poważne naprawy. Trzeba zamontować nowy osprzęt, opony, czasami koła. Jesteśmy w stanie taki rower szybko przygotować do jazdy, ale trzeba poczekać w kolejce. Teraz mamy dużo pracy.
A może elektryk?
Pani Agnieszka od niedawna jeździ na rowerze elektrycznym. Zakupu nie planowała. Doszło do niego przypadkowo.
– Poszliśmy z sąsiadem do komisu na Miłą, gdzie trafiają rzeczy od komorników czy postępowań skarbowych. Był tam akurat ten rower, nówka sztuka, kosztował 1,5 tys. zł. Jedyny feler to brak klucza, by wyciągnąć akumulator, np. na zimę. To było dokładnie rok temu i nie żałuję decyzji – mówi i dodaje: – Wręcz przeciwnie, nie wyobrażam sobie, by znów się przesiąść na zwykły rower i męczyć się za każdym razem przy każdej górce, których w Lublinie nie brakuje. Ani w okolicach Kazimierza gdzie spędzałam ostatnie lato. Obecnie liczba wzniesień do pokonania i to jak są strome nie już absolutnie żadnego znaczenia. Najbardziej strome wzniesienie pokonuję jak na motorowerze. Minusy? Trzeba pamiętać o ładowaniu, ale ja robię to raz na 2-3 tygodnie. Rower jest też trochę cięższy, ale bez problemu jestem w stanie sama zapakować go np. do pociągu.
Okazuje się, że takich osób jak pani Agnieszka w Polsce jest mnóstwo. Nie chodzi o klientów, którzy kupują coś przypadkowo, ale o e-rowerzystów. Dało się to zauważyć już dwa lat temu. Sklepy, które do tej pory sprzedawały rocznie po kilka sztuk rowerów elektrycznych miały aż nadmiar klientów.
Według szacunków z czerwca 2021 elektryki stanowiły najwyżej 5 proc. wszystkich rowerów. Ale ten segment rośnie tak szybko, że za cztery lata ma być ich aż 30 procent.
– Widać zmianę na rynku. Niemieccy producenci, z którymi współpracujemy, już mają w ofercie więcej modeli elektrycznych niż tradycyjnych – dodaje Mateusz Styżej. – Nie ma co daleko szukać. Nasz rodzimy producent, czyli Kross, mocno ograniczył paletę modeli tradycyjnych, a zwiększył elektrycznych.
Tu trzeba wyjaśnić, że e-rower to nie jest opcja dla leniwych. Na takim rowerze też trzeba pedałować. Tyle, że ze wspomaganiem. Modele Pedelec (od angielskiej nazwy pedal electric cycle) są wyposażone w silnik, ale żeby zapewniał jazdę, trzeba pedałować.