• Wygrałaś pierwszą edycję „Idola”, w nagrodę nagrałaś debiutancki album, który okazał się bestsellerem. Czujesz się gwiazdą?
– Cieszę się z wygranej, cieszę się z albumu. Spełniły się moje marzenia. Nie czuję się gwiazdą, raczej kimś, kto zrobił pierwszy, mały krok na drodze do profesjonalnego śpiewania. Z albumu z jednej strony jestem dumna, a z drugiej lekko szarpie mną niepokój, co ludzie pomyślą o moich piosenkach i o moim śpiewaniu.
• Przybyło mi wiele zajęć. Do obowiązków szkolnych doszły koncerty, wywiady, sesje zdjęciowe. Urwanie głowy, zero wolnego czasu. Męczy cię ta popularność?
– Nie czuję się przytłoczona. Nie miałam nigdy takiej sytuacji, że chciałam to wszystko rzucić i wrócić do domu. Ale miewam małe doły, nie depresje, ale właśnie dołki psychiczne. Na szczęście zawsze mogę liczyć na starych przyjaciół i nowych współpracowników.
• Krytyki pewnie znosisz dobrze po takim treningu jak „Idol”?
– Nikt nie lubi być krytykowany, to jest w ludzkiej naturze. Ale warto wsłuchiwać się nie tylko w słowa uznania, w pochwały. Słowa krytyki mogą być pomocne.
• Nie masz żalu do Roberta Leszczyńskiego, że cię nie doceniał?
– Trochę mam. Za pierwszym razem, kiedy wykonałam „I Don’t Know How to Love Him” z musicalu „Jesus Christ Superstar”, powiedział, że nie wiem, o czym śpiewam. Przed drugim występem przemyślałam piosenkę jeszcze raz, a potem włożyłam w wykonanie całe serce. Byłam pewna, że będzie OK. A on powtórzył swoją opinię, tak jakby mnie nie słuchał, tylko z góry założył, że nie jestem dobra. Nikt z pozostałych jurorów się z nim nie zgodził.
• Z opinią którego jurora najbardziej się liczyłaś?
– Zależało mi akceptacji każdego. Ale szczególnie czekałam na zdanie Eli Zapendowskiej, bo to wielki fachowiec w dziedzinie śpiewu, autorytet. A przy tym kobieta, jak ja to mówię, z jajami.
• Ale zdajesz sobie sprawę z tego, że w jury, obok specjalistki od śpiewu, nieprzypadkowo znaleźli się też ludzie oceniający piosenkarzy z innych punktów widzenia?
– Jasne. Na dobrą piosenkę składa się i tekst, i kompozycja, i wykonanie. A na dobry występ jeszcze prezencja i wiarygodność. Tak jak wkładałam kawał serducha w występy telewizyjne, tak też nagrywałam piosenki w studiu na longplay. Myślę, że jest szczery i prawdziwy.
• Mówisz o szczerości i prawdziwości, ale śpiewasz, oprócz swoich, także cudze teksty...
– Kiedy spędzasz z ludźmi piszącymi piosenki wiele godzin na rozmowach o wszystkim, oni mogą cię na tyle dobrze poznać, że są w stanie tworzyć w twoim imieniu, z twojego punktu widzenia.
• Jak skompletowałaś tych współpracowników?
– Przez całe wakacje jeździłam po Polsce z menedżerem, poznawałam różnych autorów i muzyków, aż znalazłam takich, z którymi naprawdę dobrze się rozumieliśmy.
• Mnie szczególnie interesuje twoja współpraca z Adamem Abramkiem i Pawłem Sotem, bo to lublinianie. Jak ich wspominasz?
– Bardzo dobrze. To są osoby najbardziej znane i, że tak powiem, zasłużone. Wiem, że w moje piosenki włożyli dużo serca. Nie było tak, że taśmowo robili piosenki dla jakiejś dziewczynki, której ktoś obiecał wydanie albumu. Bardzo dużo rozmawialiśmy, dyskutowaliśmy, trochę się spieraliśmy. Pewnego dnia, podczas sesji nagraniowej, Adaś namówił mnie, żebym jakąś kompozycję „ubrała” w słowa. Ośmielił mnie do tego stopnia, że zamiast dwóch moich tekstów, z którymi przystępowałam do nagrań, na longu znalazło się ich w końcu aż sześć.
• Jak uczciłaś premierę „Ali Janosz”?
– Rano spotkaliśmy się z muzykami w biurze mojego menedżera i wypiliśmy szampana. Wieczorem byłam w kawiarni z przyjaciółmi, było przyjemnie. W międzyczasie ciężko pracowałam: autoryzacja wywiadów i sesja zdjęciowa do „Brava”.
• Poleciłabyś swojej najlepszej koleżance udział w „Idolu”?
– Jeśli wiedziałabym, że dobrze śpiewa, to na pewno nie odradzałabym jej tego.