"Lara Croft”, specjalistka od ekonomii służby zdrowia z doktoratem, sejmowa piękność i gwiazda tabloidów – to wszystko różne wcielenia Joanny Muchy, posłanki PO, która zrobiła najlepszy wynik w niedzielnych wyborach w całym regionie.
– Wszystkie rzeczy się liczą i miejsce na liście, i kampania wizerunkowa. Najważniejsze jest jednak żeby ludzie identyfikowali się z tym, czym się zajmuję i czym chcę się zajmować – tłumaczy Joanna Mucha i dodaje: – Trzeba zbudować dobre relacje z dużymi grupami, które czują rzeczywistą pracę na ich rzecz. Żadne czary i triki nie pomogą.
Pierwszy cud Tuska
Jednak Mucha czarowała: ulice w całym Lublinie zakryły jej plakaty. A w wyborczym sukcesie pomogła posłance częsta obecność w mediach. Początkowo Mucha – debiutując w 2007 roku w Sejmie – lubiła podkreślać swoje merytoryczne przygotowanie. Dziennikarzy interesowało co innego.
Nazywali ją "najgorętszą dziewczyną polskiej polityki” ewentualnie "pierwszym cudem Tuska”. Internauci dali jej w 2008 roku drugie miejsce wśród najpiękniejszych parlamentarzystek. – Nie w takich rankingach chcę startować i nie w takich wygrywać – komentowała wówczas Mucha.
Z biegiem czasu robiła coraz więcej ukłonów w stronę kolorowych gazet i nauczyła się je wykorzystywać do budowania popularności. Wystąpiła np. w sesji zdjęciowej ucharakteryzowana na bohaterkę gier komputerowych, Larę Croft. Posłanka zaskarbiała sobie sympatię przykuwając się do psiej budy w obronie krzywdzonych zwierząt czy udzielając się w imprezach promujących kobiety w życiu publicznym.
POgłos po wywiadzie
Mucha okazała się skuteczna. W zdobyciu świetnego wyniku w ostatnich wyborach nie przeszkodził jej nawet skandal z wywiadem do partyjnej gazety "POgłos”. Mówiła m. in. o patologii w polskiej służbie zdrowia, ale media wyłuskały dwie wypowiedzi, o tym, że "operacja biodra u 85-letniego pacjenta nie ma sensu, bo i tak nie uda się go zrehabilitować” i o starszych ludziach, którzy chodzą do lekarza dla rozrywki. Mucha tłumaczyła, że niestarannie autoryzowała wywiad, a jej intencją nie było obrażanie kogokolwiek. – Przyjedzie mi to odpracować w kamieniołomach – przyznawała posłanka.
Posłanka rzadko jest krytykowana, a jeśli już, to najostrzej przez Janusza Palikota, byłego partyjnego szefa. Początkowo współpraca między ich dwójką układała się nieźle. Później, jak wspomina posłanka, otoczenie Palikota szybko "wyałtowało” ją i odcięło od szefa.
"Okazała się nie tylko sprawą, ale też dość inteligentną kobietą. Zdjęła ze mnie praktycznie wszystkie urzędowe, biurokratyczne sprawy. Dlatego kiedy pojawił się pomysł kandydowania do Sejmu (w 2007 r. – red.), od razu stałem się jego entuzjastą” – pisze Palikot w książce "Kulisy Platformy”. Potem między posłem, a posłanką zaczęło zgrzytać. Palikot twierdzi, że stał się celem ataków Muchy.
"To kobieta w pełni świadoma swoich atutów i korzystająca z przewagi, jaką jej dała uroda. To wywołało napięcie, szczególnie z Ewą Kopacz miała na pieńku. Kopacz, jak wszystkie kobiety, po części pewnie irytowała jej uroda” – twierdzi Palikot i podkreśla, że Mucha, była przedmiotem "westchnień i marzeń męskiej części klubu PO”. Miała urzec szczególnie drugą osobę w partii, czyli marszałka Grzegorza Schetynę.
Palikot podsumowuje: "Niemniej kariery poważnej nie zrobiła. Moje wyobrażenie o jej kompetencjach okazało się zbyt optymistyczne. Mucha to jedno z moich większych rozczarowań”.
Napisali idiotyzmy
– Książki nie czytałam, znam tylko krótkie opisy z prasy. Nie chcę tego komentować, bo musiałabym zejść na poziom Janusza Palikota. To stek bzdur – stwierdza Mucha.
Tuż po ogłoszeniu świetnych dla Muchy wyników wyborów, jeden z brukowców napisał, że posłanka jeszcze przed wyborami rozwiodła się, sprzedała mieszkanie w Lublinie, a dwóch synów zostanie z byłym mężem. Resztę czytelnik mógł sobie dopowiedzieć: Mucha rozstaje się z regionem.
– Napisali idiotyzmy – kwituje posłanka. – Proszę spojrzeć na moje ostatnie oświadczenie majątkowe, tam adres jest zamazany, ale to mieszkanie w Lublinie.
Jedynka na trzecim miejscu
Magdalena Gąsior–Marek przygodę z polityką zaczęła pięć lat temu, jako studentka ekonomii i najmłodsza radna miejska z Lublina. Podczas dyskusji o kłopotach finansowych MPK, Gąsior–Marek pytała, co z autobusem linii nr 26 i czy nie mógłby jeździć częściej przed godz. 8.30.
Awantura z wzorcem
Po raz pierwszy stało się o niej głośniej, kiedy znalazła się wśród sześciu działaczy PO, którzy zapragnęli usunąć z partii ówczesnego lidera lubelskich struktur, Janusza Palikota. Poprowadziła wówczas kuriozalną konferencję prasową. Odczytała na niej zarzuty wobec Palikota, a potem odmówiła odpowiedzi na pytania zaproszonych dziennikarzy. Gąsior–Marek była wówczas stronniczką Dariusza Piątka, biznesmena i radnego rywalizującego z Palikotem o wpływy w PO.
Gąsior–Marek wdała się w awanturę z Palikotem, choć wcześniej nazywała go "politycznym wzorcem”. Wplątała się również w aferę z wątpliwym finansowaniem kampanii wyborczej lubelskiej PO w 2005 r. Przypomnijmy: obecna poseł wpłaciła na kampanię Palikota 12,5 tys. zł. Policjantom nie chciała powiedzieć, skąd je miała. Podczas przesłuchania zasłoniła się art. 183 kodeksu postępowania karnego – umożliwia on uchylenie się od odpowiedzi, jeśli ta mogłoby narazić na pociągnięcie do odpowiedzialności karnej lub karnoskarbowej.
Posłanka miała spore ambicje. Dziennikarzom zapadła w pamięć konferencja prasowa, na której dwudziestokilkuletnia Gąsior–Marek stwierdziła, że mogłaby być ministrem, np. rozwoju regionalnego. "Polityka” trzy lata temu umieściła ją w rankingu najlepszych posłów (za obiecujący debiut i propagowanie krwiodawstwa w Sejmie). Jednak na tym się skończyło.
Posłanka "błysnęła” dopiero pod koniec kadencji, kiedy wręczyła kwiaty ministrowi infrastruktury Cezaremu Grabarczykowi, którego ledwo udało się koalicji obronić przed odwołaniem za chaos na kolei. W dodatku w tym czasie cały region domagał się od rządu pieniędzy na budowę ekspresówki do Warszawy i obwodnicy Lublina. Popełniła fatalny błąd i przylgnął do niej przydomek "bukietowa”.
– Posłanki, które przybiegły z kwiatami, wykazały się kompletnym brakiem wyczucia sytuacji – stwierdził premier Donald Tusk.
Brakuje jej wyczucia
Gąsior–Marek wydawała się specjalistką od wygrywania trudnych kampanii wyborczych. Do rady miasta weszła z 10 miejsca na liście. W wyborach parlamentarnych w 2007 r. od partyjnych kolegów dostała ósme miejsce na liście wyborczej, ale znalazła się w Sejmie. Tajemnicą poliszynela było, że pomagał jej Dariusz Piątek, sprawny organizator kampanii wyborczych.
– Ma swoje życie polityczne i musi sobie z nim radzić. Jest skuteczna i pracowita, ale na pewno musi popracować nad wizerunkiem medialnym. Brakuje jej wyczucia, że czegoś nie można robić. Pewnie pierwszy powiedziałem jej, że ten bukiet to wielka "wtopa” i będą jej konsekwencje. Ona to wtedy zbagatelizowała – mówi Piątek.
Trzeci wynik
Gąsior–Marek znalazła się po niedzielnych wyborach na zakręcie. "Spółdzielnia” (grupa posłów skupionych wokół Grabarczyka), która wyniosła ją na pierwsze miejsce na lubelskiej liście, poniosła porażkę. Gąsior–Marek mimo startu z najlepszego miejsca na liście, zrobiła dopiero trzeci wynik: pokonała ją nie tylko Joanna Mucha, ale i startujący z trzeciego miejsca Włodzimierz Karpiński. Na powyborczej konferencji prasowej szef lubelskiej PO Stanisław Żmijan (też uchodzący za członka "Spółdzielni”) musiał odpowiadać na pytania dziennikarzy czy wystawienie Gąsior–Marek na jedynkę było pomyłką.
– Ja osobiście, a zarząd podzielił mój pogląd, przygotowaliśmy taką kolejność na liście, szczególnie dotyczyło to pierwszej piątki kandydatów, żeby wszyscy pracowali intensywnie. Przyznacie państwo, że ten skutek osiągnąłem – mówił Żmijan. Jednak ostatecznie PO straciła w regionie jednego posła.