Dowiedzieli się, że ich blok może spłonąć w 15 minut i dostali 5 dni na opuszczenie mieszkań, choć nie mieli gdzie iść. Zostali. Dni minęło już 20, a urzędnicy od kontroli nadal wertują papiery i szukają dokumentów o tym, jakim normom podlega budynek.
Charakterystyczny czerwony budynek przy głównej drodze, tuż przy wjeździe do miasta. Typ "Lipsk”. Tak nazywa się ten rodzaj enerdowskich budynków stawianych z gotowych elementów.
Niegdyś był to budynek biurowo-hotelowy Zakładów Wytwórczych Magnetofonów "Unitra-Lubartów”. Po Unitrze nie ma już śladu, budynek zmieniał właścicieli, aż trafił w ręce fabryki okien Ferno. Ta też upadła i to jej syndyk zarządza teraz gmachem. Są tu biura, gabinety lekarskie, sklepy i 63 mieszkania.
I to z mieszkaniami jest problem.
Kontrola pierwsza
Listopad 2008 r. Budynek odwiedza straż pożarna. To rutynowa kontrola, ale strażacy doszukują się wielu nieprawidłowości.
- Brakuje wydzielonych klatek schodowych, nie można się dostać do hydrantów, brakuje pożarowej instalacji alarmowej - wylicza ówczesne uchybienia Jarosław Maluga, rzecznik lubartowskiej straży pożarnej.
Prowadzący kontrole uznają, że stan budynku zagraża przebywającym w nim ludziom. Syndyk nie zgadza się z decyzją strażaków.
Kontrola druga
Kwiecień 2009 r. Po tragicznym pożarze w Kamieniu Pomorskim, który pochłonął 23 ofiary, w całej Polsce zaczęły się zmasowane kontrole domów z mieszkaniami socjalnymi.
Przy Lubelskiej w Lubartowie nie ma ani jednego takiego lokalu. Żyją tu ludzie, których stać na czynsz i rachunki, a mieszkania po prostu wynajmują od syndyka. Dlaczego więc kontrolerzy z nadzoru budowlanego trafili do tego budynku? Bo ma podobną konstrukcję do tego, który spłonął w Kamieniu.
- To jest po prostu piętnastominutówka - mówi Grzegorz Szyszko z lubartowskiej straży.
Czyli taki, co spłonie w kwadrans.
Nadzór budowlany potwierdza to, co stwierdzili zimą strażacy. I wydaje ustną decyzję zakazującą wykorzystywania mieszkalnej części budynku do czasu usunięcia nieprawidłowości. Inaczej mówiąc: nikomu tu mieszkać nie wolno.
Na parking pójdę?
"Wzywam do rozwiązania łączącego nas stosunku najmu za porozumieniem stron w nieprzekraczalnym terminie 5 dni od daty otrzymania niniejszego pisma. (...) Nieuczynienie zadość temu żądaniu skutkować będzie koniecznością wytoczenia powództwa o rozwiązanie stosunku prawnego i nakazanie przez sąd opuszczenia hotelu (...) syndyk Joanna Pelak”. Takiej treści pisma dostali wszyscy lokatorzy w piątek, 17 kwietnia.
Inaczej mówiąc: za 5 dni ma was tu nie być.
Dla 180 lokatorów to szok. Nie mają gdzie się podziać. - Gdybym miał gdzie pójść, to bym się wyniósł. Ale nie mam. I co, pójdę na parking? Zrobimy sobie miasteczko namiotowe? - oburza się Piotr Raczyński, ojciec trzymiesięcznego dziecka.
To nie hotel
W Polskę płyną informacje z Lubartowa. Jedni twierdzą, że to hotel socjalny, inni że robotniczy. Nieprawda, zwykły budynek, tyle że pechowy. Prawie zwykły. - Formalnie funkcja tego budynku nigdy nie została zmieniona z biurowej na mieszkalną - wyjaśnia Szyszko.
W domu wrze. Syndyk prosi magistrat, by znalazł lokatorom mieszkania zastępcze.
- Nie ma na to szans - odpowiada Jerzy Zwoliński, burmistrz Lubartowa. I twierdzi, że to syndyk powinien zabezpieczyć lokale swym najemcom. Pani syndyk jak tylko może, unika rozmów z prasą.
Przez szparę
Syndyk bez słowa mija też dziennikarzy kłębiących się przed salą miejscowego kina Lewart, w którym burmistrz organizuje spotkanie z udziałem nadzoru budowlanego i strażaków. Ludzie są rozgoryczeni.
Twierdzą, że nie czują się w jakikolwiek sposób zagrożeni. To, co mówi syndyk, dziennikarze podsłuchują przez szparę w niedomkniętych drzwiach, bo do środka nie zostają wpuszczeni.
Pojawiają się wątpliwości, czy kontrolerzy nie przyłożyli do tego budynku zbyt ostrych norm. Nie ma pewności, czy obiekt powinien być traktowany jak hotel.
- To niewłaściwa kwalifikacja budynku ze strony kontrolujących - mówi Joanna Pelak, syndyk upadłej fabryki. I twierdzi, że nie jest wcale powiedziane, że budynek właśnie tak powinien być traktowany.
- Nie jesteśmy jego pierwszym właścicielem i przejęliśmy go razem z niekompletną dokumentacją. Właściwie trudno to nawet nazwać dokumentacją.
Burmistrz oficjalnie apeluje do mieszkańców, by nie opuszczali swych lokali, póki syndyk nie zapewni im innych.
Papierologia
Mija 5 dni. Mija 10 i 20. Ludzie jak mieszkali, tak mieszkają. I nie mogą się nadziwić, dlaczego ich budynek został uznany za niebezpieczny. - Mamy po dwa wyjścia z piętra, a w zwykłych blokach mają tylko jedno wyjście ewakuacyjne. U nas jest po prostu bezpieczniej - zapewnia Jolanta Gajownik.
- Mam znajomych, którzy mieszkają w blokach i nie ma tam tego, co każe tu zamontować nadzór budowlany - potwierdza Katarzyna Woźniak.
W zwykłych budynkach może i nie ma. W hotelach owszem. Tylko, czy to nadal jest hotel?
- Prowadzimy równolegle postępowanie w sprawie zmiany sposobu użytkowania. Sama zmiana leży w gestii starostwa, natomiast my sprawdzamy, czy nie została dokonana już wcześniej - mówi Alina Sawicka, szefowa Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego w Lubartowie.
- Niestety, nie mamy dokumentacji. U nas jej nie ma. Lubelski Urząd Wojewódzki jeszcze szuka, Urząd Miasta szuka, Starostwo Powiatowe jej nie ma. Jeśli takich dokumentów nie będzie, wtedy będziemy mogli wszcząć postępowanie naprawcze, czyli zalegalizować samowolną zmianę sposobu użytkowania obiektu.
Zadymienie
Po ustnej decyzji o zakazie użytkowania budynku syndyk dostała też decyzję pisemną i czas do 31 sierpnia na usunięcie uchybień.
- Wyposażenie budynku w system sygnalizacji pożarowej, zabezpieczenie przed zadymieniem pionowych dróg ewakuacyjnych, wyposażenie dróg ewakuacyjnych w oświetlenie i umożliwienie swobodnego dostępu do dróg przeciwpożarowych - wylicza Sawicka.
Z takimi pracami może być problem, bo syndyk nie jest od tego, by inwestować pieniądze w budynek. Ma tak zarządzać tym, co zostało z fabryki, by móc spłacić wierzycieli upadłej firmy. - Ale my tu zasypiamy bez strachu - dziwi się Joanna Połubińska. - A jak gdzieś ma się palić, to tak samo może się to zdarzyć w budynku dużym, jak i małym, murowanym i drewnianym.
I co dalej?
Syndyk odwołała się od decyzji Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego. Odwołanie rozpatrzy inspektorat wojewódzki. Złożenie odwołania nie czyni poprzedniej decyzji nieważną.
Na roboty jest jeszcze czas, ale zgodnie z postanowieniem nadzoru budowlanego ludzi trzeba stamtąd wyprowadzić i to natychmiast.
- Na razie nie będziemy tego sprawdzać, dopóki w sprawie nie wypowie się wojewódzki inspektorat - zapewnia Sawicka.
A jeśli odwołanie nie przyniesie skutku? - Wtedy będziemy egzekwować wykonanie obowiązku wstrzymania użytkowania budynku - mówią w nadzorze.
Dla lokatorów to kolejne pytanie "co dalej”.