„Ach Lubelskie, jakie cudne...” brzmiała pieśń chóralnie śpiewana przy zetemesowskich ogniskach i jest ona ciągle aktualna. Jesteśmy krainą z naiwnej, dziecięcej wyobraźni. Z rysunków malowanych przez przedszkolaki. Bajkowy świat i słomiane strzechy. Tu przeleci bocian i jaskółka, tam konik człapie, wieczorem zaczynają koncert żaby i pachnie maciejka. Podziwiamy, podziwiamy, ale w gruncie rzeczy już dziś nie lubimy, jak tną nas gzy i łamią się resory na wyboistych drogach. Chcemy też wziąć ciepły prysznic i korzystać z toalety, w której spuszcza się wodę.
To jeśli idzie o tak zwaną turystykę i wypoczynek. Skansen współcześnie nam odpowiada, ale na dzień, dwa. O innych dziedzinach lepiej nie mówić – gospodarka ciągle znajduje się w stanie embrionalnym. Więc lubelskie jest nadal cudne i tak też zostało ocenione.
W dorocznym rankingu „Rzeczpospolitej” i Centrum Badań Regionalnych na Złotą Setkę Samorządów znalazła się tylko jedna gmina z lubelskiego. To, już po raz trzeci, została wyróżniona gmina Łukowa, choć z ubiegłorocznego 37. miejsca spadła na 64. Obok tej listy gazeta prezentuje mapkę, która jest dramatycznym obrazem naszej samorządowej gospodarności. Jesteśmy jaskrawą białą plamą na wschodniej połaci kraju, województwem, w którym zaznaczono gdzieś na samym dole, na granicy z Podkarpackiem żółtą, samotną kropkę. Nawet ościenne województwa, uważane za biedne, są bardziej „okropkowane”.
Położone na przeciwległym krańcu Polski przygraniczne Kołbaskowo wywindowało się na pierwsze miejsce listy. Jakoś tam potrafią wykorzystać położenie i ciągnąć profity z przygranicznego ruchu. U nas nadal straszą blaszane budy, siermiężny handelek spinaczami do bielizny, gumką do majtek i spirytusem z plastikowej torebki.
Jesteśmy Cepelią przykurzoną i przaśną, skansenem do którego bilet kupuje się raz, a później tym chętniej wraca do cywilizacji.