Kiedyś były lepsze targi - mówią. - Stoimy codziennie, a i tak nie utargujemy tego, co kiedyś w dwa dni - mówią. - Bo ludzie pieniędzy nie mają. Bo lepszy klient do hipermarketu woli pójść i na targ już nie zagląda. Bo tu tylko placowe się płaci, a nikt o nic nie dba i latem "szczury chodzą procesjami”.
- Od stycznia do marca to martwy sezon. Czasem to nawet i jednej bluzki nie sprzedam - mówi młoda, ładna dziewczyna. Innej pracy nie znalazła i teraz handluje razem z Bułgarami. - I całe szczęście, bo obcokrajowcy napędzają klientów - śmieje się dziewczyna. - Ludzie idą do nich, bo myślą, że będzie taniej.
Bułgarzy też narzekają
Codziennie od 10.00 do 17.00. W lecie kilka godzin dłużej. Ale czas szybko leci. Ktoś opowie dowcip, ktoś pójdzie po herbatę. Szkoda tylko, że klientów tak mało.
- Jeszcze kilka lat temu to można było sobie odłożyć. A teraz? Ledwie koniec z końcem można związać - mówi sprzedawczyni z 6-letnim stażem. Z czasów świetności został jej dobry samochód. Kupiła go pięć lat temu w salonie. Dziś musi uważać, żeby na stacji benzynowej nie zabrakło jej pieniędzy.
Jest tak źle, że nawet Bułgarzy narzekają. Głównie na swoją ojczyznę. - U nas w ogóle pracy nie ma. Nigdzie. Więc przyjeżdżamy do was. Wizę mamy na trzy miesiące. Pohandlujemy i wracamy.
Kto rano wstaje...
Największy ruch jest około południa. A już po godz. 15 nie ma tam czego szukać.
- Nudno nie jest. Zawsze ktoś przyjdzie, pogada i zanim się człowiek obejrzy, do domu trzeba jechać. Na tygodniu ruch mniejszy, ale w piątki i soboty to we dwoje z żoną nie możemy sobie dać rady - mówi pan Ryszard Poleszak.
Pan Ryszard sprzedaje warzywa. "Od zawsze”. Albo on, albo żona. Towar z własnego gospodarstwa w Jakubowicach Konińskich: pietruszka, ogórki, buraki. - Wszystko swoje, bo i kiszarnię swoją mamy - podkreśla. - Teraz najlepiej schodzi kapusta i marchewka.
I pszenica po 80 gr za kilogram. Tą handluje pani Julka. - Ludzie biorą dla ptaków - tłumaczy.
- Ale najlepszy handel to papiery i spirytus. I tyle - ucina dyskusję pani Grażynka.
Ciśnienie rośnie
- Pracowałam w knajpie nieopodal targowiska. On handlował ciuchami i czasem przychodził na kawę. Poznaliśmy się i tak wybuchła pierwsza miłość - opowiada Magda.
Na początku było dobrze. Towar z polowych łóżek schodził jak ciepłe bułeczki, a oni zarabiali jak nigdzie. Złote czasy już się skończyły. Dlaczego? - Klient zrobił się wybredny i tak często do nas nie zagląda. Woli pójść do hipermarketu, bo tam czasem znajdzie taniej - tłumaczy Magda.
Zresztą hasło "hipermarket” podnosi ciśnienie wszystkim dookoła; a już zwłaszcza rolnikom. - Klientów nam zabierają. Teraz przychodzą tutaj głównie ci, co blisko mieszkają, albo przejazdy mają za darmo. No i ci, co lecą na to, że się przeważy. A przeważnie tak się robi, bo stałemu klientowi dokładnie się nie waży - śmieje się pani Grażynka.
Oczy dookoła głowy
- Oj kradną, kradną. Ale oni wiedzą kogo. Mnie, jak czternaście lat tu stoję, raz tylko zginęło osiem metrów firanki, które właśnie kupiłam. Ale niedawno facetowi portfel wyciągnęli jak kapustę ode mnie brał - opowiada pani Grażynka.
- Był taki okres, że jeden za drugim chodzili. Ale teraz ich chyba trochę pozamykali, bo nie widać - dodaje pan Ryszard.
Targowy PR
– Co dzisiaj potrzeba? – koniecznie z szerokim uśmiechem.
– Staniczki po dziesięć! Dziecinne po dziesięć! – ile sił w płucach.
Albo żadnego zaczepiania: klient jak chce, to sam podejdzie i zapyta.
– Ja tam stać nie lubię – śmieje się starszy człowiek z torbą wypchaną ręcznie robionymi skarpetkami. – Żona robi jak ogląda telewizor, a ja potem chodzę i sprzedaję. Po dwa złote. Weźmie pani?
Krótkie, pofarbowane na blond włosy, sportowa kurtka.
– Z Mongolii jestem. Nie widać? – śmieje się.
Asortyment ten sam co u Bułgarów. Nawet metki podobne. Ta sama łódzka hurtownia?
– 13 lat w kraju nie byłam. Pojechałam i prawie rodziców nie poznałam. Spotkałam tam Polaka. Handlował na targu, jak ja tutaj. Poznał w Polsce żonę i za nią wyjechał. A ja chciałabym już tam wrócić. Bo ja już nie chcę kłopotów. Nie chcę codziennie słyszeć: „spie.... do swojego kraju!” •