W styczniu tego roku Kamil K. z Rudy Huty wyszedł z domu i więcej nie wrócił. Chełmscy policjanci i prokuratorzy są przekonani, że 23 kwietnia znaleźli jego zwłoki. Tylko matka utrzymuje, że chłopiec, którego pochowała, nie był jej synem.
Krystyna P. twierdzi, że jej syn Kamil był grzeczny i dobrze się uczył. Nazwisko jego ojca ustaliła drogą sądową. Sama chłopca wychowywała.
– Nie wiem, kogo pochowałam – mówi pani Krystyna. – Ciało identyfikowałam na odległość. Nie byłam przy sekcji zwłok. Nie pozwolili mi otworzyć trumny. Dlaczego w protokole oględzin napisali, że nos i uszy nadjadły robaki, skoro na zdjęciach są całe?
Matka Kamila nie rozumie też, dlaczego larwy wyjadły język denata, skoro ich obecności nie stwierdzono w przełyku i przewodzie pokarmowym chłopca. Nie rozpoznała też spodni syna, które miały być czarne, a zastała szare.
Nie przyjmuje do wiadomości,
że od stycznia do kwietnia tkanina miała prawo wypłowieć. Pokazując siwe włosy twierdzi, że po tym, co ją spotkało, ma 188 lat.
– Pokazywaliśmy Krystynie P., że pod kurtką spodnie zachowały swoją barwę – mówi zaangażowany w sprawę funkcjonariusz policji. – Otrzymała też komplet dokumentów, które wyjęliśmy z kieszeni denata. Wszystkie były wystawione na nazwisko Kamila.
Zwłoki chłopca znalazł przypadkowy mężczyzna w lesie między Brzeźnem a Rudą Hutą. Częściowo zmumifikowane leżały na stercie gałęzi. Matka rozpoznała kurtkę, buty i rękawiczki swojego syna.
Odżegnała się od szalika i spodni,
które, jej zdaniem, miały inny kolor, niż te, w których chodził jej syn. Po kilku miesiącach chełmska prokuratura oddała jej też dwie znalezione przy denacie odznaki ze swastykami. Jedna z napisem „Narodowy socjalizm”, druga „Narodowy socjalizm. Honor. Krew za krew”. Graficznym elementem obu były też charakterystycznie stylizowane litery „s”, nawiązujące do skrótu nazwy wiodącej organizacji faszystowskiej III Rzeszy.
– To nie jego znaczki – twierdzi pani Krystyna. Innym razem przyznaje, że jeden z nich widziała u syna. Ale na pewno nie oba. Nic nie wie o politycznych zainteresowaniach syna. Do Chełma jeździł po to, by się uczyć. Był uczniem pierwszej klasy zawodowej w Zespole Szkół Budowlanych.
Z kieszeni denata policjanci wyjęli dwie legitymacje szkolne, dokumenty z komisji wojskowej, rozkład jazdy autobusów, bilet miesięczny, wyblakłe zdjęcie, zanotowany numer PESEL, karty telefoniczne, oraz wizytówkę Radio „Taxi“. Krystyna P. otrzymała te dokumenty już uporządkowane i wysuszone. Uważa, że wcale nie świadczą one o tym, że chłopiec, który miał je przy sobie, był jej synem.
Uparcie przedstawia prokuraturze kolejnych świadków,
którzy mają potwierdzać jej tezę, bądź też świadczyć, że ktoś przyczynił się do śmierci chłopca. Przesłuchiwani stanowczo oświadczali, że w całej tej sprawie nie mają nic do powiedzenia.
– Nie mamy żadnych podstaw do kwestionowania tożsamości Kamila K. – mówi Dorota Tabaka z Prokuratury Rejonowej w Chełmie. – Przemawiają za tym wyniki sekcji zwłok przeprowadzonej w Zakładzie Medycyny Sądowej w Lublinie, znalezione przy chłopcu dokumenty oraz przeprowadzone przez policję postępowanie operacyjne. Dlatego wniosek Krystyny P. w sprawie ekshumacji i ponownej sekcji zwłok domniemanego Kamila K. został oddalony, gdyż mimo, że nie ustalono przyczyny zgonu, to w toku dochodzenia nie ustalono dowodów wskazujących na przyczynienie się do zgonu osób trzecich, bądź w jakikolwiek inny sposób wskazujących na to, by zgon był wynikiem przestępstwa. Nie zostały też ujawnione powody osłabienia zaufania do wiedzy i bezstronności biegłych z Zakładu Medycyny Sądowej w Lublinie.
Krystyna P. wie swoje.
Korzystając z pomocy adwokata domaga się ekshumacji i ponownej sekcji zwłok. Wierzy, że w ten sposób znajdzie potwierdzenie, iż chłopiec, którego pochowała nie jest jej synem.
A jeśli tak, to jest nadzieja, że jej syn żyje!