My tylko chcemy normalnej szkoły. Żeby dzieci się nie bały do niej iść. Żeby nauczyciele mogli spokojnie pracować - mówi Beata Pszkit, mama trzecioklasisty ze Szkoły Podstawowej w Talczynie. Przytakuje jej dziewięć matek, które przyszły na spotkanie z reporterem Dziennika
Kiedy w styczniu Dziennik po raz pierwszy pisał o konflikcie w szkole w Talczynie, rodzice nie chcieli mieszać mediów do sprawy. Stanisław Jeśkiewicz, burmistrz Kocka, obiecał im, że odwoła dyrektorkę.
- Konflikt w szkole zaszedł zbyt daleko - uzasadniał. - Ich już nie da się pogodzić.
Burmistrz dyrektorkę odwołał. Ale po kilku tygodniach powiedział rodzicom, że odwołana wróci na kilka miesięcy jako zwykły nauczyciel. Będzie prowadziła nadobowiązkowe kółka zainteresowań z historii i plastyki.
Co ma do powiedzenia była dyrektorka? - Dlaczego znowu chcecie o tym pisać. To ja jestem pokrzywdzona - płacze przez telefon. Nie daje się namówić na rozmowę.
Miała nas za nic
W rozmowę o byłej dyrektorce włączają się kolejne matki dzieci, które chodziły, bądź jeszcze chodzą do talczyńskiej podstawówki.
A zarzutów jest dużo. - Miała nas za nic - mówią i podają przykłady na złe traktowanie. Tylko niektóre.
- Zebrania wyglądały tak: przychodziliśmy, słuchaliśmy, co ma do powiedzenia i koniec. Nie można było nic powiedzieć, ustalić - ocenia Mitura.
Anna Kiesewetter wspomina uroczystość nadania szkole imienia Henryka Sienkiewicza. Rodzice przygotowali obiad. - Usłyszeliśmy od dyrektorki, że zepsuliśmy imprezę, że się do niczego nie nadajemy. Aż się niektóre kobiety popłakały - wspomina. - Ona nigdy nie była zadowolona z tego, co robią rodzice.
A boli mnie jeszcze to - mówi dalej. - Zbieraliśmy pieniądze na sztandar dla szkoły od mieszkańców. A na uroczystości dyrektor mówi, że to sztandar od sponsora. Potem ludzie pytają, na co poszły ich pieniądze.
Nagrywane dzieci
Zaczęło się od tego, że kilku rodziców napisało skargę na jedną z nauczycielek do kuratorium. Dzieci z klasy, w której uczy, wracały już do domu. Dyrektorka zawróciła je do szkoły. - Krzycząc, chciała się od nich dowiedzieć, co wiedzą o tej sprawie.
Och mówi, że córka bardzo przeżyła rozmowę z dyrektorką:
- Córka mi potem mówi "Mamo, ty mnie zabierz z tej szkoły”.
To samo przeszły też inne dzieci z tej samej klasy. - Jak ona mówiła, to wyłączała magnetofon, jak dzieci to włączała - relacjonuje Małgorzata Och.
Złą współpracę dyrektorki z rodzicami potwierdziła kontrola z lubelskiego Kuratorium Oświaty. Inspektorzy wytknęli, że dyrektorka narzuca radzie rodziców własny porządek zebrań. Nie udziela im rzetelnych informacji o wynikach nauczania. Dużo za to mówi o uroczystościach i imprezach szkolnych
Poniżej średniej
Potwierdza to Pszkit: - Brała nauczycieli na rozmowę do pokoju w czasie lekcji, dzieci zostawały same, próby do uroczystości były w czasie lekcji.
Nic dziwnego, że wyniki były marne. Egzamin zewnętrzny dla szóstoklasistów zawsze wypadał gorzej niż średnia w pozostałych gminnych szkołach. Nie mówiąc o średniej powiatowej czy wojewódzkiej. Sama dyrektorka na zebraniu z rodzicami powiedziała, że dzieci mają poważny problem z czytaniem. Nawet te z szóstej klasy...
Rodzice powiedzieli dyrektorce "nie” przed ponad rokiem. Przegłosowali, że ma zostać odwołana. Burmistrz Jeśkiewicz nie znalazł wówczas podstaw do takiej decyzji. Ale sprawa była w zawieszeniu, bo dyrektorka poszła na zwolnienie. Miała wrócić na początku tego roku. Rodziców poparła rada pedagogiczna. Zażądała usunięcia swej zwierzchniczki.
O swoich przejściach ze zwierzchniczką opowiada polonistka. Mówi, że mogłaby nawet wytoczyć proces za prześladowanie w pracy. - Szykany zaczęły się po tym, jak zostałam nauczycielem dyplomowanym. Trochę dla szkoły przez te lata zrobiłam, a tu na każdym kroku dowiaduję się, że do niczego się nie nadaję. Pani dyrektor wmawiała, że wciągam dzieci w intrygi. Wyłudzam od nich pieniądze.
Polonistka została nawet zawieszona przez dyrektorkę. Do pracy przywróciło ją kuratorium. Uciekła ze szkoły na bezpłatny urlop. - Mam do niej żal, bo mnie skrzywdziła - mówi polonistka.
Do emerytury
Burmistrz przydzielił szkole pieniądze na nadobowiązkowe godziny z historii i plastyki, których w talczyńskiej szkole do tej pory nie było. Była dyrektorka miała przyjeżdżać o 13 i prowadzić kilka godzin. - To nie są obowiązkowe zajęcia - mówi burmistrz. - Jeśli rodzice nie chcą, żeby uczyła ich dzieci, to mogą nie posyłać na te zajęcia. To moja ostateczna decyzja.
Rodzicom takie rozwiązanie się nie podoba. - Niech ją przeniesie do innej szkoły - mówią jednym głosem matki.
Na zwolnienie
Szkołą kieruje Małgorzata Grzywacz, tymczasowy dyrektor, była podwładna swej poprzedniczki. - Nie będę odpowiadała na żadne pytania - mówi.
- Znowu poszła na zwolnienie - mówi burmistrz. - Miała ostatnią szansę na dopracowanie do godzin. W nowym roku nie znajdę dla niej godzin w naszych szkołach.
Burmistrz ogłosił konkurs na nowego dyrektora SP w Talczynie. Nikt się nie zgłosił... •