po 11 września 2001 roku bohater tego dnia, który trafił na łamy książek, do prasy, radia i telewizji. Był przyjmowany przez prezydentów, na Kapitolu, w Sejmie... Długa lista.
- Jestem na aucie. Emerytura, zmarnowane płuca, duszności, plucie krwią. Spotkania z psychologiem, żeby przezwyciężyć depresję i koszmary nocne. Starcza jeszcze siły na pomaganie innym kolegom, ale jest jej coraz mniej...
- Ponad 600 choruje, z tego 50 na raka. Kilku już zmarło. Ponad sto rodzin strażackich zostało rozbitych przez rozwody i separacje. Do psychiatrów i psychologów chodzi ponad tysiąc... Wielu żyje z dnia na dzień, pije, szuka ratunku w spotkaniach z kumplami. To druga strona medalu naszego bohaterstwa, którym politycy napychają sobie gęby do patriotycznych przemówień.
• Na ilu pogrzebach strażackich pan był?
- Na stu siedemnastu...
- Rudolph Giuliani, legendarny burmistrz Nowego Jorku, był na ponad 160 strażackich pożegnaniach. Czasem nawet na trzech pochówkach dziennie. On jednak poruszał się opancerzoną limuzyną w obstawie, a ja starym wysłużonym vanem. To był mój święty obowiązek. Oni zginęli 11 września 2001 roku, ja wyszedłem z akcji na World Trade Center cało. Być może dlatego, że oni zginęli.
• Podczas akcji na WTC oddało życie 343 nowojorskich strażaków. Byli wśród nich Polacy. Wielokrotnie zwracał się pan do wielu ważnych ludzi w Polsce o ich upamiętnienie. I co?
- (tu brzydkie słowo)... Poszło do ziemi co najmniej dwudziestu polskiego pochodzenia. Z pamięci mogę wymienić: Josepha Grzelaka, Scotta Kopytko, Billa Krukowskiego, Allana Tarasiewicza, Michaela Warchalę, Stanleya Smagalę. Byli także nasi o typowo amerykańskich nazwiskach, jak choćby Dennis Cross.
• Jak pan walczy o ich pamięć?
- Mówiłem o nich, kiedy mnie zaprosili do Sejmu. Mówiłem, kiedy mnie przyjmowało dowództwo polskiej straży pożarnej. Mówiłem komendantowi lubelskiej straży oraz lubelskim oficjelom, z którymi mnie poznawał. Nawet w Lublinie: mówiliśmy konkretnie o Stanelyu (Staszku) Smagale. Jego rodzina wywodzi się z tych stron. Pięć tygodni po jego śmierci na świat przyszła jego córeczka... To było pierwsze z 52 dzieci, jakie urodziły się po śmierci swoich ojców 11 września 2001 roku. Wdowa po Staszku, Dene, prócz wspólnie wybranego imienia: Alexa, dodała małej także: Faith, czyli Wiara. Miejsce Staszka przy stole w domu jest nakrywane do każdego posiłku. Tak jakby tylko wyszedł na służbę i zaraz miał wrócić. Na tym polega siła wiary, że nie odszedł na zawsze. Jest z nami. Ulica jego imienia może ten fakt podkreślić i być pięknym dowodem solidarności.
• Bohaterowie 11 września mają swoje ulice poza Stanami?
- Oczywiście. W całej Europie Zachodniej, w Japonii. Nawet na Ukrainie...
• A w Polsce?
- Polski to nie dotyczy. Trzeba być królem, żeby się zainteresowali (władze Lublina starają się w Nowym Jorku o pozwolenie na skopiowanie pomnika króla Władysława Jagiełly, który stoi w Central Parku - dop. red.).
• W pierwszą rocznicę tragedii odmówił pan prezydentowi RP i nie przyleciał, mimo imiennego zaproszenia na obchody rocznicy tragedii w Polsce. Wielu Polaków było zaskoczonych.
- Ale nie Amerykanów. W WTC poległ mój dowódca porucznik Glenn Wilkinson. Przez dziewięć godzin wyciągaliśmy jego ciało spod ruin. Rok później, 11 września, w naszej jednostce Engine 238 odsłanialiśmy tablicę ku jego pamięci. Gdzie miałem wtedy być? Z nim czy na salonach w Warszawie? Polskiego prezydenta i premiera spotykałem potem w ground zero, na miejscu, gdzie były wieże WTC. To było najwłaściwsze miejsce.
• Swój hełm strażacki z akcji w WTC przekazał pan w imieninowym darze Janowi Pawłowi II. Był on obiektem starań i zabiegów wielu jednostek muzealnych m.in. w Nowym Jorku. Również dowództwo polskiej straży pożarnej zwracało się o przekazanie hełmu do muzeum pożarniczego w kraju. A pan uznał, że miejsce hełmu jest w Watykanie. Dlaczego?
- Po pierwsze, uważałem, że Jan Paweł II był jednym z uczestników naszej akcji na WTC. Po drugie, Ojciec Święty, był tym człowiekiem, który jak nikt potrafił zrozumieć cierpienie, poświęcenie bliźniego i sens ofiary życia. Po trzecie, skoro tak cierpiał, chciałem mu poprzez hełm bojowy dodać otuchy i siły do zmagania z chorobą.
• Papież był wzruszony przyjmując ten dar serca.
- To była dla mnie najlepsza "zapłata” za cały 11 września... Będę o tym pamiętał zawsze.
• Podobno na ruinach towarzyszyły wam podczas akcji plakaty obrazu Matki Boskiej, nazwanej potem Madonną z World Trade Center, która wspomagała ratowników?
- Tak, to prawda. Nie wiadomo dokładnie, jak się pojawiły, kto je porozwieszał. Wiele się o nich mówiło. Bez wątpienia były wtedy znakiem otuchy i nadziei dla tych, którzy byli wtedy w tym piekle. Jak później ustalono, były to reprodukcje obrazu "Our Lady of Universe” (Matki Bożej Wszechświata), jaki był wystawiany nowojorskiej siedzibie ONZ w roku Millenium, a którego autorką jest meksykańska artystka Jacqueline Ripstein, katoliczka żydowskiego pochodzenia. Jeden z plakatów z ruin WTC, wraz ze strzępami flagi z wozu bojowego FDNY, podarowali panu zresztą koledzy strażacy, traktując jako "swojego człowieka”, który też był tego dnia w rejonie ground zero. Który rozumie i pamięta. I nas strażaków i to, co się 11 września działo.
• A czym pamięć o TYM jest dla pana?
- Taka zwykła, codzienna pamięć, a nie jakieś dęte mowy do kamer telewizyjnych i dziennikarzy. Proste czyny: zapal znicz na grobie kumpla, zadzwoń do jego żony i zapytaj, czy nie potrzebuje pomocy, zabierz jego syna na mecz koszykówki czy bejsbola. Reszta jest w nas...