- Nie, ja przyjechałem się tylko zapoznać z uczelnią i na rozmowę z rektorem o tym, jak to wszystko ma wyglądać. Natomiast zajęcia zaczynam dopiero 2 lutego.
• A dlaczego akurat KUL? Przecież w chrześcijaństwie trzeba nadstawiać drugi policzek. To na ringu zaś sprawdza się średnio. Tam trzeba lać bliźniego, który na dodatek niczym panu nie zawinił...
- Jestem katolikiem i chciałem ukończyć katolicką uczelnię. Mogłem przecież pójść do każdej szkoły i ją reklamować. Ale ja wolę reklamować KUL.
• A dlaczego administracja samorządowa?
- A dlaczego nie? To zresztą studia uzupełniające. Ja już mam licencjat. Problemem nie będzie również czas. Wcześniej sobie poradziłem i teraz też tak będzie.
• Czyli nie będzie pan sobie odpuszczał treningów, żeby tylko zdążyć do uniwersyteckiej czytelni?
- Nie.
• A tak w ogóle to dużo czasu zajmują te treningi?
- Codziennie rano wstaję i biegam. A po południu trening specjalistyczny. Zazwyczaj w mojej salce urządzonej w domu. To trening wytrzymałościowy: worek, worek i jeszcze raz wtorek. Albo walka z cieniem. Czasami też odwiedzam siłownię.
• I nie nudzi się? Bo w końcu ile można się cieszyć z tego, że worek dostał niezłe lanie?
- Pewnie, że się nudzi. A panu się czasami nie nudzi tak pisać? Ale to pana praca. A moja to walki w ringu. Ja z tego żyję. Tu nie da się kogoś okłamywać. Bo gdybym sobie zaczął odpuszczać treningi, to szybko po głowie dostanę.
• Teraz pojawił się nowy "przeciwnik”: presja kibiców. Tak było z Gołotą czy Małyszem. Miłość tłumów, a przy pierwszej porażce czy słabszym skoku jakieś narzekania. Jednym słowem polskie piekiełko.
- Ale ja też liczę na swoje zwycięstwa! Inna sprawa to media. Dzisiaj miałem cztery gazety i jakieś radio. TVN i TVP chcą coś kręcić. Zamieszanie jest straszne, a ja nie mam chwili odpoczynku.
• Nie skończy się to źle? Zamiast trenować będzie pan udzielał wywiadów i reklamował jakieś zupy w proszku albo co.
- Nie. Na osiem tygodni przed walką się wyłączam. Bo wywiadami się do walki nie przygotuję. Dlatego teraz poświęcam na to czas.
• No to policzmy: treningi, wyjazdy, wywiady i jeszcze studia. Widuje się pan z żoną choć raz w roku? Przecież ona studiuje - dla odmiany - w Krakowie.
- Nie ma problemu. Jak jestem w Polsce, to mieszkam w domu. Jak wyjeżdżam za granicę, to żona zazwyczaj jedzie ze mną. Teraz będzie trochę gorzej, bo wyjeżdżam do USA. Ale na dwa tygodnie przed walką przyjedzie żona.
• A z kim będzie
ta walka?
- Na 90 proc. z Royem Jonsem Jr...
• To jedna z największych gwiazd boksu zawodowego!
- Tak. To będzie opłacalne i dla Dona Kinga (słynnego promotora walk bokserskich - red.), i dla mnie. Jak wszystko dobrze pójdzie, to do pojedynku dojdzie na przełomie lutego i marca przyszłego roku.
• A na ringu co? Strach, instynkt, chłodna kalkulacja? Co się dziej w głowie boksera, kiedy przed sobą widzi już tylko przeciwnika?
- Bardzo ważna jest psychika. To połowa sukcesu. Dla mnie najważniejsza jest wiara. To wielka siła, która mi pomaga. Poza tym boks to nie jest bezładne walenie się po głowach. To szermierka i trzeba myśleć.
• A co się myśli po
10 rundach? Setki ciosów na głowę, krew na twarzy... da się w ogóle myśleć?
- U zwykłego człowieka jest inaczej. Dostanie w twarz i jest wielki ból. U boksera jest trening, wytrzymałość i adrenalina.
• U pana długo tak będzie?
- Moim sportowym marzeniem był tytuł mistrza świata. Zdobyłem go. Teraz chcę wygrywać, a w odpowiednim momencie zejść niepokonany z ringu.
• Będzie pan wiedział, kiedy jest ta odpowiednia chwila?
- Będę.
• I co dalej?
- Polityka, może biznes... Za wcześnie na takie plany. Teraz chcę boksować.
Rozmawiał
Tomasz Adamek
21 maja 2005 roku Adamek przystąpił do walki z Australijczykiem Paulem Briggsem o pas mistrza świata WBC. Wygrał po 12 rundach niezwykłej walki. 16 października obronił tytuł nokautując Thomasa Ulricha.