"Armenia” powstała z tęsknoty za krajem, z pasji do gotowania, z wiary w to, że jeśli włożysz w coś całe serce, to przecież musi się udać. To nie jest biznes, to spełnienie marzenia.
Do jedzenia przywiązują ogromną wagę. Jest równie ważne jak rodzina i przyjaźń - najważniejsze, nienaruszalne w Armenii wartości. Niezobowiązujące spotkanie szybko zamienia się w wystawną ucztę, a stoły uginają się pachnącego jedzenia.
Przepisów nie zdradzę nikomu
Gajana z kuchni w zasadzie nie wychodzi. Wieczorem trzeba wszystko przygotować na następny dzień. Rano zakupy i wszystko od nowa: ugotować, upiec, przyprawić. Potem odgrzać, przybrać zielonym, by ładnie na talerzu wyglądało. Szybko, bo klient czekać nie lubi. A przecież każdy musi wyjść zadowolony.
Wszystko musi zrobić sama. Przekazywane z pokolenia na pokolenie przepisy na henkali, haszlamę, czy spas to wiedza, którą można się podzielić jedynie z córką i synową. Cenny sekret, którego każda ormiańska gospodyni strzeże jak oka w głowie. Tak gotowała jej mama, mama mamy, teściowa.
Najwięcej czasu zajmuje henkali. Gajana aż wzdycha gdy o tym opowiada. Przygotowanie 50 dużych, wypełnionych soczystym mięsem i rosołem pierogów zajmuje cały dzień. - Zaczynam z samego rana, kończę wieczorem. To ciężka, ciężka praca.
Erewań mi się śni
Najpierw przyjechał Galust, kilka miesięcy później Gajana z dziećmi. Owik miał wtedy 11 lat, Anush 8.
Był 1994 rok. Do Lublina przyjeżdżało coraz więcej Ormian. Jeden hotel zajmowali cały, drugi do 7. piętra. Do dziś zostało tylko kilka rodzin. Reszta wyjechała. Jedni sami, innych deportowano.
- W Armenii wtedy życia nie było. Wszystkich mężczyzn do wojska brali - opowiada Gajana. - Miałam nadzieję, że zostaniemy 3-4 miesiące i wracamy. Ale siostry dzwoniły, że nie ma sensu, żeby nie wracać. A potem Ania wyszła tu za mąż, a Ovik też miał tu swoje życie. I już zostaliśmy.
Bo rodzina jest ważniejsza niż tęsknota za rodzinnym miastem. - Za każdym razem jak stamtąd wracam, to potem codziennie płaczę - mówi Gajana. - Co noc mi się Erywań śni. Już cztery lata nie byliśmy. Tęsknię bardzo.
Marzyłem, by coś zmienić
Targ na Ruskiej, na straganie ciuchy. Wiosna, lato, jesień, zima. Mijały lata. - Nie mieliśmy dokumentów, by pracować gdzie indziej - wspomina Gajana.
- Wyglądamy inaczej niż Polacy. Na targu mamę brali za Ukrainkę, mnie za Cygankę albo Bułgarkę - śmieje się Armina. - Gdy mówiłyśmy skąd jesteśmy, większość pytała gdzie to i czy jesteśmy muzułmanami. Tylko starsi ludzie wiedzieli, że to chrześcijański kraj. Może to kwestia edukacji? U nas w Armenii w szkole uczyli nas o każdym kraju.
- Na tym targu ja naprawdę miałem dość. Marzyłem, by coś zmienić - opowiada Galust. - Żona ma takie złote ręce. Nie mogłem pozwolić, by się marnowały na straganie. Teraz, gdy już mamy legalne papiery chcemy robić coś innego.
- Moja córka zawsze mówiła, że ja będę miała jedną restaurację, a ona drugą. I dokładnie tak będzie - cieszy się Gajana. - Ja na Narutowicza, a Anush na Bernardyńskiej.
Tu jada Wielki Szu
Początki nigdy nie są łatwe. Ktoś narzeka, że długo czekał. Ktoś inny skarży się w internecie, że kelnerki nie dają rady, a potraw, które chciał zamówić, już nie było. Jeden krytyczny wpis potrafi popsuć dzień całej rodzinie.
Ale większość chwali "Armenię”. Że smacznie, dużo i tanio. Że takiego miejsca jeszcze w Lublinie nie było. Że to prawdziwa rodzinna restauracja, gdzie gotuje mama, a ojciec w drzwiach wita gości. Tu jada Jan Nowicki i inni znani z telewizji aktorzy. Zaglądają między próbami do nowego spektaklu. Chwalą, że dobre. Obiecują, że wrócą.
Informacja o nowej restauracji szybko rozchodzi się po mieście. Coraz więcej stałych klientów, coraz częściej zaglądają nowi.
Gajana już wie, że z taką ilością potraw w menu nie da dłużej rady. W końcu zgadza się, by menu było nieco mniejsze.
I znów ten dobrze znany stres. Ale jak przyjmą to klienci? Nie będą narzekać? Wrócą?
Próbuję jak mogę, ale złego słowa o Polakach tutaj nie usłyszę. Jeśli coś było, to wolą zapomnieć. Pytam więc o Armenię.
- U nas jest inna kultura. Kobiety się bardzo szanuje. Nikt przy nich nie przeklnie. To byłby wstyd - tłumaczy Armina.
Takich obowiązujących od wieków zasad jest więcej. - Mężczyzna nie przyjdzie do domu kolegi, jak jest w nim tylko jego żona. Inaczej rozmawia się z kolegami, inaczej z rodzicami czy żoną. Przytulasz tylko swoją kobietę, koleżankę nigdy - wylicza Armina.
- Jak mój teść kupił dom, to od razu ogrodzenie przy ogródku podniósł cztery razy - wspomina Gajana. - Sąsiedzi się dziwili, więc im tłumaczył, że syn jest w Rosji, a w domu została jego młoda żona. Nie chciał, by patrzyli jak pracuję w ogródku.
Armina: - Dla naszych facetów najświętsza jest mama. Jak powie "przysięgam na mamę” to już mocniej przysięgać nie może. I wszystko jest dla dzieci. W Armenii możesz zostawić mamie dziecko nawet na miesiąc. Tutaj musisz prosić rodziców by się przez chwilę nim zajęli. To mnie najbardziej zdziwiło jak przyjechałam do Polski.
Gajana: - Nie ma moje czy twoje. Wszystko jest wspólne. Ormianin z Ormianinem zawsze trzyma. Jak jest dziesięciu, to co najmniej dziewięciu będzie razem.
Armina: - Tam jest Azja, obowiązują twarde zasady. Na każdym kroku musisz pokazywać swój szacunek starszym. Tu gdy wchodzi ktoś starszy, to wystarczy jak powiesz "Dzień dobry”. W Armenii musisz wstać. Nie możesz też leżeć czy siedzieć rozparta przy dziadku. Mój Owik mówi, że z Polakami bardziej jest sobą niż z Ormianami.
Gajana: - My wszyscy słowiański naród.
Galust: - Jesteśmy z tej samej planety.
Święta góra Ararat
"Armenia” powstała z tęsknoty za krajem, z pasji do gotowania, z wiary w to, że jeśli włożysz w coś całe serce, to przecież musi się udać. To nie jest biznes, to spełnienie marzenia.
Z kuchni dolatują egzotyczne zapachy. Nad barem góruje Ararat, święta góra Ormian. Symbol kraju, który dziś leży w granicach Turcji.
- Wszystko jest w rękach Pana Boga. Wszystko będzie dobrze - mówi Gajana, gdy pytam czy się nie boi, że to wszystko może się nie udać.
- Moja Anush i Ovik to jak mały i duży Ararat. Każda matka marzy o takich dzieciach. Gdyby nie oni, nigdy nie otworzylibyśmy restauracji - dodaje po chwili. - Wiem, że zawsze możemy na siebie liczyć. Że cokolwiek by się nie stało, nigdy nie zostaniemy sami.
Ormianie w Polsce
Ormianie to jedna z dziewięciu ustawowo uznanych mniejszości narodowych w RP. Ich liczbę w naszym szacuje się na 40-80 tys., w tym ok. 8 tys. stanowią przedstawiciele tzw. starej emigracji (tj. potomków Ormian przybywających do Rzeczypospolitej XI-XVII w.). Pozostali to emigranci, którzy przyjechali do Polski po II wojnie światowej, a zwłaszcza po upadku Związku Radzieckiego. W 2002 r. podczas Narodowego Spisu Powszechnego narodowość ormiańską zadeklarowało 262 obywateli polskich. W kolejnym spisie powszechnym w 2011, w którym umożliwiono podwójne deklaracje narodowościowe, narodowość ormiańską zadeklarowały 3623 osoby (w tym 2031 osób jako jedyną).