Można jeździć na Mazury, można pływać po Zalewie Zemborzyckim, można się wybrać na morze – zimne lub ciepłe, można się ścigać regatowo – na małych łódkach, na dużych. Każdy znajdzie coś dla siebie, bo jest to taki sport, który jest dostosowany dla wszystkich – Rozmowa z Magdaleną Kotyrą, wicekomandorem Yacht Klubu Polski Lublin.
• Gdzie pani teraz jest?
– Na Mazurach, na jeziorze Mamry, na pokładzie „Biegnącej po falach” (rozmawialiśmy w ubiegłym tygodniu – dop. aut.).
• Jak długo pani już żegluje?
– Ze 30 lat, bo od dziecka.
• Czy to jest zajęcie dla wszystkich?
– Myślę, że tak, bo jest tyle różnych form spędzania czasu na żaglach, że każdy coś dla siebie znajdzie. Można jeździć na Mazury, można pływać po Zalewie Zemborzyckim, można się wybrać na morze – zimne lub ciepłe, można się ścigać regatowo – na małych łódkach, na dużych. Każdy znajdzie coś dla siebie, bo jest to taki sport, który jest dostosowany dla wszystkich. Pływają niepełnosprawni, są regaty seniorów, po Mazurach pływają dziadkowie z wnukami, rodzice z dziećmi. Młodzież, obozy żeglarskie, to wszystko się cały czas dzieje wokół nas.
• Z perspektywy Lublina to ciekawy sport, bo do swojej dyspozycji w bliskiej okolicy mamy jedynie Zalew Zemborzycki. To jest dobre miejsce do nauki żeglarstwa?
– Bardzo dobre. Są kluby, które szkolą na stopnie żeglarskie, te pierwsze, podstawowe, gdzie uzyskujemy patenty i możemy potem czarterować łódki na Mazurach – pływać samodzielnie, wziąć ze sobą rodzinę, znajomych.
• Jak wygląda zainteresowanie kursami dla początkujących w przypadku Yacht Klubu Polski Lublin? Ilu jest chętnych w ciągu roku?
– Około 60 na szkoleniach na patent, bo oprócz nich mamy też warsztaty dla dzieciaków. One jeszcze nie mogą robić patentu, ale przychodzą i już się uczą. Do tego trzeba doliczyć tę naszą „Biegnącą po falach”, którą mamy na Mazurach. Ona na pokład zabiera 12 osób, czyli 10 osób załogi i 2 osoby obsługi. W sezonie, przez całe wakacje, jest około 8 rejsów. To razy 10, to już jest 80 osób. A do tego są jeszcze ludzie, którzy przyjeżdżają na regaty i z nami pływają, też się przewijają przez klub, dlatego te liczby idą w setki.
• Jeśli kogoś wyszkolicie, to taka osoba może się zabrać razem z wami na Mazury?
– Tak. Zapraszamy na pokład „Biegnącej po falach” dzieci, młodzież, dorosłych, całe rodziny i grupy zorganizowane. Organizujemy też rejsy po morzach, także można pojechać na Bałtyk, na Morze Północne, Śródziemne, do Chorwacji, do Grecji. Co tam komu w duszy gra: czy woli ciepłe wody, czy woli raczej walkę z żywiołem na naszym Bałtyku.
• To droga zabawa?
– Tanie to nie jest i będzie coraz droższe. Mazury podrożały straszliwie. Za naszą łódkę zapłaciliśmy za nocleg 200 zł, ale na przykład w Mikołajkach chcą od nas 600 zł. Sam kurs to w tej chwili 1690 zł, a dla młodzieży 1590 zł. Wszędzie podnoszą czynsze, MOSiR podnosi czynsze, teraz jeszcze każą nam płacić za łódki, które stoją na wodzie, dodatkowo za prąd, wodę, gdzie o 300 procent ma iść wszystko w górę. Czuć kryzys w powietrzu.
To drogi sport, ale można znaleźć dla siebie takie rzeczy, w które nie trzeba wkładać pieniędzy, tylko swoją pracę. Są takie opcje, że jeżeli ktoś się zapisze do klubu i wypracuje sobie godziny, to może pływać nad Zalewem Zemborzyckim za darmo, może pojechać na rejs na „Biegnącej po falach”, jeśli wypracuje sobie godziny przy remoncie, bo te łódki co roku muszą przechodzić taki serwis. Wtedy można pojechać na taki rejs nawet za 100 zł plus składka na jedzenie, więc nie są to już kolosalne pieniądze. Można się zorganizować i włożyć w to swoją pracę.
• Czego ludzie uczą się na szkoleniach? Co muszą wiedzieć, żeby zdobyć patent żeglarski?
– Uczą się przede wszystkim prowadzenia jachtu, na silniku i na żaglach, czyli samodzielnego podejmowania decyzji. Uczą się, jak robić podstawowe manewry, które pozwolą im bezpiecznie poruszać się po wodzie. Oprócz tego, uczą się węzłów, teorii, przepisów, które obowiązują na wodzie, meteorologii, czyli tego, co się dzieje na niebie, żeby się nie wepchnąć w jakąś fatalną pogodę i nie stracić sprzętu. Do tego jest jeszcze ratownictwo, czyli jak postępować na wodzie w razie jakiegoś wypadku, awarii.
Kurs jest dosyć obszerny, jest na nim ogrom wiedzy i teoretycznej, i praktycznej. Jest to sport na wodzie i trochę w powietrzu, bo mamy żagle, więc nie jest to takie proste, ale jest do ogarnięcia, bo godzin jest sporo. Taki kurs w Lublinie trwa około trzech tygodni, kiedy się przychodzi codziennie albo sześć tygodni, kiedy się przychodzi popołudniami. Są różne warunki pogodowe – kiedy jest mało wiatru, a wcale nie jest wtedy łatwo pływać, kiedy jest za dużo wiatru... Wszystkiego można się nauczyć na naszym zalewie, bo tutaj pogoda też jest różna.
Myślę, że Lublin jest jedną z ostatnich takich szkół, która nie poszła w komercję. Instruktorzy się naprawdę przykładają, bo na Mazurach się to robi w tydzień, a tak naprawdę jest to pięć dni, a nauka jest tam na nie najlepszym poziomie.