Kto pomyślałby, że te słowa Andrzej Bobkowski, emigracyjny pisarz i eseista, napisał pół wieku temu? Czy nie są nadal aktualne? Zwłaszcza teraz, tuż przed świętami, gdy trzeba pracować, żeby zarobić na prezenty i rodzinne przyjęcia. A pieniądze szybko trzeba wydawać, aby zapewnić miejsca pracy handlowcom, dostawcom, producentom itd.
To również zjawisko znane z literatury i „Śmierć komiwojażera” wcale nie jest tu najlepszym przykładem. O wiele bardziej interesująca jest rozmowa Małego Księcia, z Kupcem, który sprzedawał pigułki zaspokajające pragnienie. Jedna na tydzień wystarczała, aby nie chciało się pić. „Po co to sprzedajesz? – spytał Mały Książę. – To wielka oszczędność czasu – odpowiedział Kupiec. – Zostało to obliczone przez specjalistów. Tygodniowo oszczędza się pięćdziesiąt trzy minuty. – A co się robi z pięćdziesięcioma trzema minutami? – To, co się chce... – Gdybym miał pięćdziesiąt trzy minuty czasu – powiedział sobie Mały Książę – poszedłbym w kierunku studni”.
W cywilizowanych krajach jest to jednak rozwiązanie zupełnie nieracjonalne. Gdyby tak wszyscy zaczęli chodzić sobie do studni, upadłyby przedsiębiorstwa wodnokanalizacyjne. A cała rzesza niepracujących, nie miałaby pensji, a tym samym składek ubezpieczeniowych. I cóż poczęłaby wtedy armia pracowników ZUS?
Teraz siedzą sobie za biurkami, domagając się od własnych klientów wyjaśnień, dlaczego przez całe lata wpłacali lwią część zarobków do państwowej ubezpieczalni. Wprawdzie nikt nie zaprzecza, że forsa płynęła szeroką strugą, ale gdzieś najwyraźniej wsiąkła. Teraz zaś coraz bardziej brakuje jej na wypłaty emerytur.
A cóż ma począć rosnąca rzesza wyznawców kultu pracy? Może sobie pluć w brodę i udowadniać ubezpieczycielom, że ich wiara miała jednak jakiś sens.