Uważają, że dopingowanie swojej drużyny to za mało. Ich zdaniem prawdziwy kibic ma się bić z policją albo z kibicami z przeciwnych drużyn. Im większa zadyma, im o niej więcej w mediach – tym lepiej...
Hooligans jest cool
W Lublinie na mecz Motoru przychodzi około 1000 lubelskich kibiców. Ale wśród nich tylko około 150 można zaliczyć do zdecydowanych na wszystko fanów Motoru.
– Dobrze się znamy, od małego – twierdzi Jacek. – Przez lata chodziliśmy razem dopingować Motor. Teraz jesteśmy najlepszymi kibicami Motoru. Reprezentacją szalikowców.
Wśród nich nie ma miejsca dla przypadkowych ludzi. Boją się, by wśród nich nie znalazł się ktoś, kto mógłby wynieść na zewnątrz plany lubelskich kibiców, którzy, jak reszta fanatyków piłki nożnej, uległa modzie na hooligaństwo.
– To zaczęło się jakieś cztery lata temu – wspomina Kuba. – Może więcej. Przyszło z Anglii.
Chodzi o rozróby na stadionach, lub po meczach. Trzeba się bić z policją albo z kibicami z przeciwnych drużyn. Im większa zadyma, im o niej więcej w mediach – tym lepiej.
Gdy na murawie walczą drużyny piłkarskie, na trybunach i na ulicach walczą ich fani – szalikowcy. Jeszcze kilka lat temu dochodziło do przepychanek na stadionach lub dworcach, ale awantury na ulicach nie były tak częste, jak obecnie.
Zasady walki
Według kibiców Motoru bijatyki mają swoją logikę. Nic nie dzieje się przez przypadek.
– Biję się, bo kiedyś sam dostałem na wyjeździe – przyznaje Jacek. – Zwyczajna zemsta.
Pole walki się zmienia. Przenosi się na ulice lub w ustronne miejsca. Kibice Motoru nie chcą się bić na stadionie.
– To zbyt niebezpieczne dla klubu – tłumaczy Jacek. – Grożą za to poważne kary finansowe, a żaden prawdziwy kibic nie chciałby narazić swojej drużyny na takie nieprzyjemności. Boimy się że po ostatniej zadymie na stadionie Motoru nasz klub zostanie ukarany, mogą odwrócić się sponsorzy.
Teraz modne stały się „ustawianki”, czyli umówione starcia pomiędzy kibicami, gdzieś na terenie miasta albo na trasie dojazdu jednej drużyny do drugiej.
Fani dzwonią do siebie i ustalają miejsce starcia – opowiada Kuba. – Tak, żeby policja nie miała o tym pojęcia.
Każda grupa kibiców wystawia po np. 20 swoich reprezentantów i dochodzi do starcia. Przed albo po meczu. Zależy od umowy.
W reprezentacji są sami kibice, którzy ćwiczą – mówi Kuba. – Albo wynajęte Kinkongi z siłowni.
Starcie trwa do momentu, aż ktoś z walczących krzyknie, że ma dość. Czasami trwa to nawet tylko 20 sekund. Zasadą jest, że nie wolno używać żadnej broni. Tylko rąk i nóg. Dlatego wielu kibiców ćwiczy, by mieć większą wartość bojową.
– My nie uznajemy „ustawianek” – przyznaje Jacek. – Lepsze są partyzanckie akcje. Wykańczają przeciwnika psychicznie, bo nie wie, kiedy nastąpi atak.
Każdy może iść na mecz piłki nożnej i kibicować, ale – zdaniem Kuby – nie każdy jest od razu prawdziwym fanem Motoru.
– Chodzę na mecze od dziecka, wciągnął mnie kolega – opowiada. – Klub Motoru, choć nie jest przecież w pierwszej czy drugiej lidze jest dla mnie i moich kolegów sensem życia.
Między fanami klubów mogą rodzić się układy. Np. taki że kibice z polskich klubów nie walczą ze sobą podczas międzynarodowych meczów.
– Legia ten układ zerwała – mówi Jacek. – Od tego czasu jest wojna. Chociaż tylko trzy kluby są wśród kibiców najbardziej znienawidzone. To Cracovia, Arka i Lech. Kibice Motoru zawsze trzymają się z kibicami Chełmianki i Śląska.
Ale bycie kibicem to nie tylko przepychanki. Fani szyją flagi. Gdy klub ma trudniejszą sytuację finansową, to sponsorują koszulki dla zawodników, piłki. Także oni przygotowują efekty pirotechniczne.
Kibice Motoru wyraźnie się starzeją i zaczyna ich to niepokoić.
– Najstarsi mają po 40 lat – przyznaje Kuba. – Czas, żeby stare pokolenie zastąpili nowi fani.