(fot. Maciej Kaczanowski)
Wiktoria była wzorem dla Amelki, swojej młodszej siostry, a dla nas dużym wsparciem. Oczko w głowie taty. Byliśmy z niej dumni - mówiła Katarzyna Tchorzewska, mama dziewczynki. We wtorek rozpoczął się proces kierowcy, który we wrześniu ubiegłego roku potrącił 12-latkę na oznakowanym przejściu dla pieszych. W wyniku odniesionych ran dziewczynka zmarła.
- Z Wiktorią pożegnałam się dwukrotnie. Raz, kiedy lekarze komisyjnie stwierdzili śmierć mózgu. Później przed pobraniem narządów pojechaliśmy jeszcze raz ją zobaczyć - mówiła we wtorek w sądzie Katarzyna Tchorzewska, mama 12-latki.
Pamięć o Wiktorii
„Wszyscy, którzy znaliśmy Wiktorię, jesteśmy wdzięczni za jej życie, uśmiech i dobro. Jesteśmy też szczęśliwi, że nasze drogi się spotkały. Pamięć o Niej zachowamy w sercach i roziskrzonych jej ciepłem wspomnieniach”.
To fragment „Pożegnania Wiktorii”, informacji o pogrzebie tragicznie zmarłej uczennicy klasy 6c, zamieszczonej na stronie internetowej Szkoły Podstawowej nr 43 w Lublinie.
26 września 2018 roku, ok. godz. 8.30 12-letnia Wiktoria Tchorzewska została potrącona na oznakowanym przejściu dla pieszych przy ul. Poligonowej w Lublinie. Za kierownicą samochodu marki Hyundai siedział zawodowy kierowca. Józef B. nie zatrzymał się, mimo, że wcześniej zrobiła to kobieta kierująca fiatem. Jechała drugim pasem.
Tragiczna środa
- Tego dnia było zupełnie inaczej - opowiadała w sądzie Katarzyna Tchorzewska.
26 września minionego roku dziewczynka, która ma jeszcze dwie młodsze siostry, wstała rano i szykowała się do szkoły. W tym czasie jej mama karmiła najmłodszą córkę. - Wiktoria położyła się koło nas. Pogłaskała po głowie Kornelię. Powiedziała, że jej siostra ma taką gładką skórę - wspominała mama.
12-latka przed wyjściem z domu poprosiła jeszcze mamę, by uczesała jej włosy. Później wyszła do szkoły. Była na przejściu dla pieszych; na wysepce. Widząc dziecko, które chce przejść dalej, przed przejściem dla pieszych swój samochód zatrzymała kierująca fiatem kobieta.
- Nic nie jechało, tak mi się wydawało. W momencie, jak dziewczynka weszła na pasy, zobaczyłam nadjeżdżający samochód i zamarłam - tak kobieta opisywała w sądzie moment przed tragedią.
Kobieta jechała ze swoją koleżanką. - Dziewczynka stała na wysepce. Obie ją widziałyśmy - potwierdziła pasażerka fiata.
- Od tamtego momentu moje życie się zmieniło. Po takich historiach chyba szybko nie dochodzi się do siebie - mówiła jeszcze przed sądem kobieta kierująca fiatem.
Słońce
Sprawca potrącenia - Józef B. - przekonywał we wtorek w sądzie, że nie widział dziewczynki. Po raz pierwszy od czasu wypadku przeprosił rodzinę.
Wcześniej jego obrończyni, jako jedyna ze stron wnioskowała, o wyłączenie jawności. Sąd nie przychylił się do tego wniosku. Wyraził też zgodę na utrwalanie obrazu i dźwięku.
- Przyznaję się do winy, co do potrącenia - wyjaśniał Józef B. Nie zgodził się jednak z tym, że jechał z prędkością 72 km/h, przekraczając o 22 km/h dozwoloną prędkość. - Jechałem do pracy. Nie spieszyłem się, bo miałem na godzinę 9.
- Tam jest prosta droga, nie ma żadnych zakrętów. Jadąc 50 km/h, jak twierdzi oskarżony nie ma możliwości, aby nie zahamować - zeznawał w sądzie Artur Tchorzewski, tata Wiktorii.
Oskarżony twierdził też, że oślepiało go słońce. - Ono wprowadziło mnie w błąd. Odbijało się od jezdni i od samochodów.
Zdaniem kierującej fiatem słońce rzeczywiście mocno świeciło. - Z tego też powodu jechałam wolno - mówiła w sądzie kobieta. - Poruszałam się z prędkością może ok. 30 km/h – podkreślała.
Będzie proces
We wtorek, na pierwszej rozprawie obrońca oskarżonego w imieniu Józefa B. złożyła wniosek o dobrowolne podanie się karze: rok więzienia z trzyletnim okresem zawieszenia i 2 tys. zł na fundusz ofiar wypadków drogowych. Oskarżony wnosił też o to, aby nie odbierać mu prawa jazdy, bo praca jako kierowca jest głównym źródłem jego utrzymania.
Ani sąd ani prokurator, ani pełnomocnik rodziny i oskarżyciele posiłkowi, którymi są rodzice Wiktorii, nie zgodzili się na to.
Proces ruszył. Kolejna rozprawa w lipcu.
Żeby komuś pomóc
Wiktoria po wypadku nigdy nie odzyskała przytomności. Po ponad tygodniu, kiedy lekarze komisyjnie orzekli śmierć mózgu, rodzice Wiktorii zgodzili się oddać narządy córki do transplantacji.
- Szukaliśmy sensu w bezsensie - mówiła przez łzy w sądzie mama dziewczynki. - Diagnoza okazała się dla nas okrutna. Dla Wiktorii nie było już żadnych szans. Wtedy pomyśleliśmy o tym, by jej śmierć nie poszła na marne; żeby komuś pomóc.
Lekarze pobrali nerki, rogówki i serce Wiktorii, które zaczęło na nowo bić w ciele innego dziecka - chłopca operowanego w klinice w Zabrzu.