Koniec zimy oznacza jedną rzecz: w miejsce śniegu na chodnikach pojawiają się rowerzyści. - Turystyka rowerowa: najtańsza i zdrowa - zachęca Bogumiła Nowodworska, członkini klubu kolarskiego Welocyped Lublin, który zrzesza w swoich szeregach kilkudziesięciu miłośników dwóch kółek
Rowerem na Ural
Aby wybrać się na taką wycieczkę, nie trzeba wiele przygotowań. - Przyzwoity rower kosztuje minimum tysiąc złotych. Ja właśnie na takim jeżdżę. Kiedyś w szprychy wpadł mi solidny wojskowy termos. Herbata się rozlała, termos zniszczył, a szprychy zostały całe - opowiada Wojtachnia i dodaje, że przed rozpoczęciem jazdy należy koniecznie zrobić specjalistyczny przegląd. - Zima mogła podniszczyć nasz sprzęt, ale w serwisie mechanicy pomogą nam doprowadzić go do stanu używalności.
- Nie wolno również zapominać o dobrym rozłożeniu kilogramów w sakwach przy rowerze - dodaje Henryk Król, skarbnik Welocypedu.
- I o zabraniu ze sobą ogromnej ilości pozytywnego nastawienia - śmieje się Agnieszka Martinka, znajoma Welocypedu, która na rowerze pojechała na Ural i objechała afrykańskie Jezioro Wiktorii.
I wokół jeziora
Agnieszka Martinka na wyprawę wokół największego jeziora Afryki wyruszyła pierwszego stycznia 2004 roku. - Teraz, kiedy po pięciu latach wspominam tamten wyczyn stwierdzam, że nie brakowało mi odwagi. Biała kobieta w czarnej części Afryki mknąca na rowerze przez laterytowe drogi była zjawiskiem niecodziennym w tej części świata. Gdzie się pojawiałam, tam tubylcy witali mnie radośnie okrzykiem "Mzungu” (biała) i zapraszali pod swój dach - wspomina.
Ponad dwa lata temu Agnieszka Martinka zdecydowała się na inny, nie mniej trudny wyczyn. Rowerowa wyprawa na Ural miała być hołdem dla jej ojca, który w 1944 roku został aresztowany przez Sowietów, a następnie zesłany przez połączone siły UB i NKWD do pracy w kopalni węgla kamiennego w Połowince na Uralu.
- Jechałam trasą powrotu taty z zesłania, Lublin-Biała Podlaska-Wilno-Moskwa-Perm-Kizel-Gubacha-Nagorna-Połowinka. Nie mogłam nie być w miejscach więzienia i mordu naszych oficerów, a więc w Ostaszkowie, Miednoje i Twerze. To było dla całej mojej rodziny silne przeżycie - wspomina.
Ciągle wiatr i deszcz
Przez półtora miesiąca przejechała prawie 4,5 tysiąca kilometrów. Przez całą wyprawę towarzyszyli jej Agnieszka Koper z Poznania i Tomasz Świątek z Krosna. - W czasie całej podróży musieliśmy zmagać się z silnym czołowym wiatrem, nieustającymi ulewnymi deszczami oraz niskim temperaturami - opowiada Martinka.
Jedna rowerzystka na miesiąc
Turystyka rowerowa nie jest jeszcze w Polsce tak popularna, jak w innych krajach. - Pod tym względem dużo lepiej od nas prezentuje się chociażby Francja.
Trzykrotnie byłem na zakończeniu Tour de France na Polach Elizejskich w Paryżu. Setki tysięcy miłośników dwóch kółek od wczesnych godzin rannych koczowało na trawnikach, aby zobaczyć przejeżdżający peleton - wspomina Ryszard Lachutowicz, wiceprezes Welocypedu.
- Na szczęście, jest u nas lepiej niż w Rosji. Tam przez ponad miesiąc spotkałam zaledwie jedną cyklistkę, która najprawdopodobniej zajmowała się tym sportem zawodowo - dodaje Agnieszka Martinka.
Emerytka wciąż na przedzie
Inną sprawą jest jednak kultura jazdy w Polsce. - Jeździmy zawsze w kamizelkach odblaskowych i kaskach, więc z policją nie mamy problemów. Wiadomo że czasami wzbudzamy sensację, bo kilkudziesięcioosobowa grupa starszych osób na rowerach nie jest widokiem spotykanym na co dzień. My jednak nie narzekamy, bo dobrze czujemy się w swoim towarzystwie i jesteśmy dumni z tego, że mimo naszego wieku, wciąż znajdujemy w sobie siłę i ochotę zwiedzać świat z perspektywy siodełka. - wyjaśnia Wojtachnia.
- A ja zawsze powtarzam moim znajomym: emerytka wciąż na przedzie. Chociaż stara, ale jedzie - śmieje się Bogumiła Nowodworska, 68-letnia cyklistka.
Kiedy nic nie widać
A wracając do kultury: na zachodzie wciąż jest lepiej. - Podczas moich przejażdżek po duńskim Bornholmie czy Anglii nie spotkałam się z sytuacją, aby kierowca parkował samochód na pasie przeznaczonym dla rowerzystów. W Polsce, jeżdżąc ścieżką rowerową, niejednokrotnie widzi się matki z dziećmi spacerujące po pasie przeznaczonym dla miłośników dwóch kółek, psy wypuszczone na długich smyczach prosto pod koła roweru, "niedzielnych turystów po dużej dawce alkoholu - wylicza Martinka. - To nieodpowiedzialne zachowania, narażające zdrowie i życie wszystkich osób korzystających ze ścieżek pieszo-rowerowych. Jeżeli chodzi o jazdę rowerem po szosie, to mimo wszystko, nie jest u nas tak niebezpiecznie, jak w krajach byłego ZSRR. Tam nikomu nie radzę poruszać się na rowerze po zmroku, bo drogi są pełne dziur, nieoświetlone, a kierowcy nagminnie jeżdżą bez włączonych świateł i po alkoholu.
Dookoła Nowej Zelandii
Mimo że Agnieszka Martinka zwiedziła już kawał świata, to ciągle nie przestaje myśleć o kolejnych wyprawach. - Marzę, aby kiedyś przejechać szlakiem zesłania mojego kuzyna, Aleksandra Skibickiego, który wracał z Syberii razem z armią gen. Władysława Andersa. Swoją podróż chciałabym zakończyć nad grobem mojego dziadka, bohatera spod Monte Cassino, w szkockim Glasgow - opowiada.
- Ja również marzę o przejechaniu tym szlakiem. Niestety, ale mam już 72 lata, więc chyba wiek i zdrowie już na to nie pozwoli - martwi się Henryk Kotowoda, członek Welocypedu.
Tymczasem Wojtachnia jest pewien, że kiedyś objedzie na rowerze Nową Zelandię.
- Ja swoją wyobraźnią sięgam znacznie bliżej. Mam nadzieję, że Trójprzymierze, które organizujemy od 30 kwietnia do 3 maja, okaże się udaną imprezą. Naszą bazą będzie Kraśnik, a w ciągu czterech dni pokonamy ponad 200 km. Wieczorem ostatniego dnia kwietnia gościć będziemy Agnieszkę Martinkę z jej pokazem zdjęć z wyprawy rowerem na Ural - mówi Henryk Król. - Jeżeli ktoś chce wziąć udział w naszej imprezie, to serdecznie zapraszamy.