Choroba nauczyła mnie wytrwałości, cierpliwości i konsekwencji. Wiem, że nie ma rzeczy, z którą bym sobie nie potrafiła poradzić, z którą bym się nie zmierzyła. Nie ma takiego niepowodzenia, które by mnie mogło złamać. Idę po prostu przez życie, robiąc swoje. A sporo mam tego do zrobienia - mówi Izabela Dziurdzińska.
– I wszystko, i nic. Żyję, jestem zdrowa i wciąż robię zdjęcia! A właściwie wciąż uczę się robić zdjęcia, bo znowu poszłam do szkoły fotografii. No i będę zakładać firmę. Nie zdradzę szczegółów, czym konkretnie będę się zajmować, żeby nie zapeszyć. Powiem tylko, że firma będzie ulokowana w Królach Starych pod Biłgorajem, gdzie mieszkam, i będzie zgodna z moimi pasjami i zainteresowaniami. Będę robić to, co lubię.
• Skończyła pani architekturę krajobrazu na KUL. Nie szukała pani pracy zgodnej z tym kierunkiem?
– Szukałam i wciąż szukam, a jestem już dwa lata po studiach. Niestety, w tym zawodzie pracy nie ma. Dostałam jedną propozycję pracy "na słuchawce”, ale nawet jej nie zaczynałam, bo nic by mi to nie dało. Ja chcę iść do przodu, rozwijać się!
• Dużo w pani pozytywnej energii.
– Choroba uświadomiła mi, że szkoda czasu na głupstwa. Trzeba żyć dniem dzisiejszym i pełnią życia. Dla mnie oznacza to realizowanie swoich pasji, spełnianie marzeń, robienie rzeczy, które są ważne dla mnie, a innym przynoszą radość. Czymś takim jest fotografia. W tym roku skupiłam się na fotoreportażu. Fascynują mnie ludzie w akcji, robiłam np. fotoreportaż z polowania czy z pracy leśników.
• Ale z tej pasji ciężko się utrzymać.
– Robię biżuterię z drewna malowanego farbami akrylowymi. Strasznie podoba się paniom. I to paniom przeróżnym: od licealistek, po poważne urzędniczki, psycholożki i dentystki. To był taki mój pomysł, żeby nie siedzieć bezczynnie i jeszcze zarobić przy tym parę groszy. Fajna sprawa, bo ta moja biżuteria naprawdę się podoba i sprawia paniom radość.
• Wracają czasem myśli o chorobie?
– Wracają wspomnienia ze szpitala. Ale staram się nie rozpamiętywać, nie dopuszczam do siebie złych myśli. Żyję normalnie. Jak jest impreza, to się bawię. Jak trzeba pracować, to pracuję. Bez oglądania się za siebie i bez wybiegania myślą w przyszłość.
• Czy doświadczenia związane z chorobą i leczeniem onkologicznym coś w pani zmieniły?
– Na dobre zmieniły. Przede wszystkim uwolniły wielką pasję, jaką jest fotografia. To jest jak cud: zatrzymanie na zawsze życia w jednym urywku sekundy. Ale zmieniły też głębiej we mnie samej. Choroba nauczyła mnie wytrwałości, cierpliwości i konsekwencji. Wiem, że nie ma rzeczy, z którą bym sobie nie potrafiła poradzić, z którą bym się nie zmierzyła. Nie ma takiego niepowodzenia, które by mnie mogło złamać. Idę po prostu przez życie, robiąc swoje. A sporo mam tego do zrobienia.
• Nic by pani nie chciała zmienić w swoim życiu?
– Jeśli mogłabym cofnąć czas i wybrać, czy jestem zdrowa, czy chora, wybrałabym chorobę. Naprawdę, nie żartuję. Niczego bym nie zmieniła. Tak miało być, przez takie doświadczenie musiałam przejść.
• To trudne doświadczenie było pani potrzebne? Do czego?
– Czasem trzeba dostać takiego mocnego kopa, żeby naprawdę zacząć żyć. Wierzę, że tak mi było pisane.
• A pani jest wierząca?
– Tak. Mam zaufanie do Boga. Wierzę, że nawet jak dzieje się coś złego, to po to, by wynikło z tego dobro.
• Gdy spotkamy się za rok, w jakim miejscu swojego życia chciałaby pani być?
– Chciałabym robić jeszcze lepsze zdjęcia. Takie, które podobają się ludziom, wzruszają ich, dają im radość. Chciałabym mieć też taką siłę, jak dzisiaj, nie tracić wiary. I zdać w końcu egzamin na prawo jazdy. Bo właśnie po raz szósty oblałam. Ale nie poddaję się. W końcu musi mi się udać!