Skoro od dziecka miało się spaprane życie, to trudno oczekiwać optymizmu - mówi Nina z niejaką pretensją w głosie, że los oto uwziął się właśnie na nią i jest, jak jest. Czyli niedobrze.
Bezdomni
- Zadzwonił jeden spod Puław, inny nie wiadomo skąd - uśmiecha się, mruży oczy i lekko skubie rękawiczki splecione na mężowskim ramieniu. - Miałam też jakiś głupi telefon. Powinnam napisać, że jestem z Zamościa i praktycznie mogę zaśpiewać wszystko. Wyjazdy gdzieś do Puław nie wchodzą w grę.
Marek lekko uśmiecha się i potakuje głową. Na zamojskim podwórku przenikliwy wiatr wdziera się pod jej skromny płaszczyk. Siedzą blisko siebie, nierozłączni, jak by ogrzewali się nawzajem.
- Oboje jesteśmy niepełnosprawni. I bezdomni. Bo rodzina się nas wyrzekła - dodaje.
Nie patrzy nawet, czy on to potwierdzi. Wystarczy, że jest tu, obok i na pewno zgadza się z tym, co ona powie.
- Znajomi nas poznali. Uczyłam się wtedy w szkole muzycznej, a Marek był na przepustce z wojska. Myśleli, że nic z tego nie będzie, a myśmy już po kryjomu się spotykali - śmieje się, a on jej cicho wtóruje. - Później już nie mieli na nas wpływu. No i jesteśmy razem. W mężu mam wsparcie - spogląda na niego.
Bez pracy
- I on, i ja jesteśmy niepełnosprawni i bezdomni - powtarza za siebie i za niego. - On w trakcie wojska dostał kategorię D. Jak było ze mną? - Właściwie koleżanki w Łodzi zwróciły mi uwagę, że coś jest nie tak - przypomina sobie. - Musiałam przerwać studia i zacząć się leczyć.
Siedzą na ławce niemal nieruchomo. On milczący, ale uśmiechnięty, patrzący na nią zgadza się ze wszystkim o czym Nina mówi. Nawet, jeśli to dotyczy jego.
- Nie możemy pracować - wyjaśnia. - U nas chorzy nie mają szans na to, żeby być wśród ludzi i pracować - jej głos staje się bardziej ostry, ton kategoryczny. - Wtedy stracą prawo do renty, a przecież nie wiadomo w jakim momencie będzie nawrót choroby. Marek skończył podstawówkę, ale jest zniechęcony. Oczywiście, ja będę próbowała kończyć studia, on się dokształcać. Ale na razie to niemożliwe.
Opowiada, że ze swoich 475 złotych renty dwieście wydaje na leki.
- Dobrze, że to w ogóle jest - dodaje z rezygnacją.
Bez perspektyw
- To mąż namówił mnie do wzięcia udziału w tym programie - spogląda na niego, a on odwzajemnia się uśmiechem, lekkim pochyleniem głowy. - Trzeba było nagranie wysłać do telewizji. Zakwalifikowało się do finału 17 osób. Ja też - mówi z pewną dumą, bo przecież tyle było zgłoszeń z całej Polski. - Finał był w Łazienkach warszawskich. Mam bardzo miłe wspomnienia. W przyszłym roku też będę startować - jest już pewna, tym bardziej że ma jego wsparcie i wie, że jest wokalnie dobra.
Lubię metal
- Właściwie to najbardziej lubię rocka i metal symfoniczny - mówi. - Szczególnie metal - dodaje z naciskiem. - Brzmienie ciężkie, ale to jest klimat, który mi odpowiada. - Dziś to nawet nie ma miejsca dla ludzi, którzy szukają takiej muzyki - "Brama” zamknięta, a kiedyś zjeżdżali się tam z okolic posłuchać, pograć. Teraz nie ma gdzie się spotkać - znów jej głos brzmi donośniej, kategorycznie, może z nutą irytacji, bo dorzuca - to miasto umiera. Jest bezrobocie, brak perspektyw, ludzie uciekają.
Po chwili ciszy dodaje - oczywiście, Ave Maria też mogę śpiewać. Jest trudno wyżyć z tego, co dostajemy. Mogłabym być w jakimś zespole…
Brak życzliwości
Dodaje jeszcze, że właśnie w tych dniach ma zamiar usiąść i napisać to pismo o mieszkanie socjalne.
- Czy w tej sytuacji można mieć jakieś plany na przyszłość - zastanawia się. - Dach nad głową jest najważniejszy. I dziecko też by się chciało mieć - śmieje się i pochyla ku niemu. - Nie mamy mieszkania, nie możemy pracować, ale najbardziej odczuwamy brak życzliwości ludzkiej. Może gdyby z tym zespołem muzycznym coś wyszło, to odmieniłoby nasze życie. A tak, rano wstaniemy, zjemy śniadanie, później leki.