34-letnia artystka z Lubartowa to samorodny talent. Metodą prób i błędów poznawała wszystkie tajniki malarstwa, a teraz jej obrazy sprzedają się świetnie w kilku galeriach na swiecie. W najbliższym czasie planuje wystawę w Wiedniu.
Kasia i Agnieszka
- Pamiętam, jak mama przywiozła nam takie długie flamastry, miały chyba z metr długości. Namalowałyśmy na glazurze kwiatki. Wyglądały pięknie - przerywa jej Agnieszka.
Później wraz ze swoją siostrą Kasią, trzy lata chodziły na kółko do pani Eli Siwek w Lubartowie. - Ale się zbuntowały, musiałam na lody dawać, żeby chodziły. Potem zaczęły robić szkolną gazetkę, kronikę - wspomina pani Alina. - Kasia też jest uzdolniona, ale teraz już tylko dla siebie maluje, bo mieszka na Cyprze.
- Zarobiła na malowaniu, i zamiast ciągnąć to dalej, to się spakowała i pojechała - mówi Agnieszka i pokazuje prace siostry.
Kozłówka
Tam zaczynała. Stała pod pałacem, malowała prace i równocześnie je sprzedawała. - Zaczepił mnie człowiek z Galerii Bemark w Raszynie koło Warszawy. Szukał młodych talentów i nasza współpraca trwa już 10 lat - mówi Agnieszka. To wtedy malarstwo stało się jej sposobem na życie, na utrzymanie.
- Przeważnie maluję architekturę, stare dworki. Zaczęło się od Kozłówki. Może też dlatego, że to się nieźle sprzedaje. Utrzymuję się z tego. Nie mam przecież innej pracy. Na początku z galerii przyjeżdżali do mnie do domu, wybierali sobie prace i je zabierali. Teraz wysyłam zdjęcia mailem, potem je wysyłam lub zawożę - mówi artystka, której prace są wystawiane w wielu galeriach w całej Polsce.
Brak weny
Jak nie ma natchnienia, to nie maluje. - Zima jest takim okresem, że zasypiam, nic mi się nie chce. Dlatego w lecie odkładam pieniądze, by pozwolić sobie na komfort nicnierobienia - śmieje się.
Ostatnio była u siostry na Cyprze. Jej szef, kiedy zobaczył prace Agnieszki, powiedział, że może u nich mieszkać, siedzieć i malować. Wybiera się w kwietniu. Już ma szkice, zdjęcia, teraz zacznie malować.
- Ale dokończenie tych prac zajmie mi parę miesięcy - przyznaje malarka. W Lublinie dorosłych wystaw nie miała. Dlaczego? - Sama nie wiem, plany były... - mówi Agnieszka. - Czasem siadam i w biegu maluję 3 akwarele i wyglądają fajnie. A czasem siedzę i nic mi się nie podoba. A jak zaczynam poprawiać, to praca ląduje w koszu. Są lepsze i gorsze dni na malowanie, a czasem są jeszcze bardzo złe.
ADHD
Na początku malowała konie. Jeździła do stadniny, albo kopiowała Kossaka. - Kopiowanie jest łatwiejsze, bo jest gotowy pomysł. Ale zawsze coś jednak zmieniam, żeby czuć było w danej pracy moją rękę. Na przykład w oryginale był olej, ja maluję akwarelę - techniki uczyła się metodą prób i błędów.
- Jak potrzebuję koloru brązowego, to nawet kawy rozpuszczalnej dodaję do farby, żeby znaleźć odpowiednią barwę. Mam różne poradniki malarskie, ale to mnie nudzi, wolę sama do wszystkiego dochodzić. Nie mogę usiedzieć w jednym miejscu. Chyba mam ADHD.
Aukcje
Od 3 lat Agnieszka Gil współpracuje z lubartowską fundacją "Niech się serce obudzi”, której podopiecznymi są ciężko chore dzieci. Daje swoje prace na aukcje. - Cieszą się ogromnym powodzeniem, bo w nich odbija się dusza artystki. Pani Agnieszka jest niezwykle dobrym człowiekiem i dzięki temu jej prace są piękne. Zawsze mogliśmy na nią liczyć - zachwala Justyna Wereszczyńska, prezes fundacji.
Na aukcje zwykle zamawiane są kobiety, akty.
- To szczytny cel, warto zrobić czasem coś fajnego, nie tylko dla pieniędzy. Żeby dzieciaki coś z tego miały - mówi Agnieszka. Malowała też obrazy na aukcję prowadzoną na rzecz odbudowy Klasztoru Kapucynów w Lubartowie.
Motory i zdjęcie
- Malowanie to całe moje życie, temu podporządkowałam wszystko - przyznaje malarka. Ale kocha też jazdę na motocyklach. Ma swój motor od 6 lat. - Jazda na motorze jest wspaniała; prawdziwy odlot. Byłam pierwsza z babek w Lubartowie. A jak deszcz pada, to wożę folię i się nią przykrywam, czekam aż przestanie padać i jadę dalej.
Na motorach można też zarobić. Koleżanka Agnieszki ma wraz z mężem galerię we Włoszech. - I malowałam dla nich zabytkowe motory. Wtedy sporo pieniędzy za to dostałam. Za granicą w ogóle są lepsze pieniądze - uważa artystka. Przyznaje, że trudno jej pogodzić malarstwo z życiem osobistym. Ma jedną przyjaciółkę od serca i chłopaka. - Nie mam męża, dzieci, bo na razie szkoda mi na to czasu. Niech to sobie wisi w powietrzu. Jest fajnie tak jak jest.
Cały świat
Prace Agnieszki są na całym świecie. - Parę lat temu była w Kozłówce Anette Zamoyski, która mieszka w Kanadzie. Bardzo jej się spodobały moje prace i kupiła trzy. Chciałam jej podarować, ale nie chciała - wspomina. Pamięta też grupę turystów z Japonii, którzy w Kozłówce fotografowali wszystko, łącznie z nią samą.
- Ale kupili sporo prac - mówi. - Nadal jeżdżę w niektóre weekendy do Kozłówki. Ciągnie mnie do tego miejsca. Przyjeżdżają tam również ludzie z całej Polski: z Wrocławia, Łodzi, Lublina, Warszawy czy Poznania.
Przyznaje, że oprócz talentu, w zawodzie który wykonuje, liczy się odrobina szczęścia. - Pół roku poszukiwał mnie człowiek z Łodzi. Ma firmę, która oprawia obrazy, ale przy okazji również je sprzedaje. I on planuje zrobić mi wystawę w Wiedniu, gdzie ma znajomego. Już mam przygotowane obrazy.
Plany
Jak długo maluje jeden obraz? - To zależy. Jeśli kopiuje pomysł, to szybciej. Jeśli tworzę coś swojego to czasem i rok. Ale żeby z tego wyżyć to trzeba malować szybko i to co się sprzedaje. Ale tych moich prac, wychuchanych, to nie umiem sprzedać, bo się przywiązuję - rozkłada ręce malarka.
Nie brakuje też chwil zwątpienia. - Czasem mam dość, chcę rzucić malowanie. Odczuwam spadek energii, może przez zimę. Nie cierpię tej pory roku. Ale zawsze wtedy zdarza się coś dobrego, co z powrotem pcha mnie na ten właściwy tor.
Plany na przyszłość? - Stary dworek, w którym mogłabym zamieszkać. A w stodole byłaby nowoczesna galeria.