Joanna z Lublina poszukuje zaginionego męża. Kilku jasnowidzów twierdzi, że nie żyje. Inni przekonują ją, ze mąż wróci. Pani Róża jest przekonana, że wróżka ocaliła życie jej dzieciom. Z pomocy jasnowidzów korzysta też policja. Na razie z mizernym skutkiem.
d
Po ostatnim artykule o pani Anastazji, która przepowiada przyszłość, w redakcji rozdzwoniły się telefony. Czytelnicy chcieli podzielić się swoimi uwagami na temat jasnowidztwa. Joanna K. (nazwisko do wiadomości redakcji) z Lublina od kilku miesięcy poszukuje swojego męża. W listopadzie wszelki ślad po nim zaginął. Po dwóch dniach od zaginięcia odnalazł się jego samochód. Spalony. Pomocy szukała wszędzie. Także u jasnowidzów.
– To był koszmar – mówi. – Nie ma nic gorszego jak płonne nadzieje. Mnie je dali.
Najgorzej wspomina rozmowę z jasnowidzem z Gorzowa Wielkopolskiego. Telefon odebrała żona. Już na początku rozmowy zaznaczyła, że warunkiem odszukania zaginionej osoby jest przesłanie pokwitowania opłaty za udzielenie pomocy. Zapłaciła kilkadziesiąt złotych. Czekała cierpliwie na odpowiedź.
– Nadesłał bezużyteczne informacje – mówi. – Takie, jakie każdy może wymyślić na poczekaniu.
Najgorsi byli ci, którzy dawali nadzieję, że mąż żyje.
– Jeden z jasnowidzów stwierdził, że mąż został ranny w głowę i stracił pamięć. Miał się znajdować w jakimś szpitalu...
Obdzwoniła więc chyba wszystkie szpitale, noclegownie i schroniska w promieniu kilkuset kilometrów od Lublina. Bez skutku.
Jedna z wróżek zapewniała, że zaginiony wyjechał z kraju z jakąś blondynką. Inna – że jest w zakładzie dla umysłowo chorych.
– Ostatni, z którymi miałam do czynienia, stwierdził, że mąż został ranny, jest chory i opiekuje się nim starszy mężczyzna, który ma chatę gdzieś w środku lasu. Przestałam już do kogokolwiek jeździć. Szkoda czasu, nadziei i pieniędzy. Słynny jasnowidz z północnej Polski pokazał dokładnie miejsce, gdzie miały leżeć zwłoki męża. Oczywiście – nie było ich tam. Do dzisiaj nie mogę się z nim skontaktować. Nie podnosi telefonu, nie odpisuje na listy. Mam żal do tych ludzi. Większość z nich żeruje na ludzkiej naiwności. Mnie nie pomogli. Tylko po co wzbudzają nadzieję? Nikt, kto tego nie przeżył, nie zrozumie, co mogę czuć w takiej chwili, jeżeli ktoś zapewnia, ze mąż wróci na święta. A była taka, która tak twierdziła.
Pani Joanna była także u pani Anastazji, o której pisaliśmy w ubiegłym tygodniu. Ta twierdzi, że mąż nie żyje. Ale nie potrafi powiedzieć, gdzie znajdują się zwłoki. Twierdzi, że są zakopane. Bardzo głęboko.
Róża M. z Lublina twierdzi, że znana wróżka Aida uratowała ją od rodzinnego nieszczęścia.
Poszła do niej przed kilkoma laty. Była załamana. Jedyny syn wyjechał do Włoch. Od miesiąca nie dzwonił. Miała jak najgorsze przeczucia.
– Aida spojrzała na jego zdjęcie i powiedziała, że syn żyje – opowiada. – Stwierdziła, że stoi na moście we Florencji, jest pijany i myśli o samobójstwie. Niech pan powie, skąd wiedziała, że on w ogóle jest za granicą? Przecież jej słowem o tym nie wspomniałam. Nigdy jej wcześniej nie spotkałam, nie mogła nic wiedzieć o moim życiu.
Wróżka pocieszyła ją. Powiedziała, że syn się z nią skontaktuje. Wróciła do domu. Wieczorem zadzwonił telefon. Zawsze o tej porze dzwoniła córka. Podniosła słuchawkę. Omal nie zemdlała. To dzwonił... syn! Po kilku dniach wsiadła do autobusu do Włoch.
– Dzięki Aidzie mój syn żyje – twierdzi pani Róża. – Spotkałam się z nim. Był w głębokiej depresji. Osiągnął prawie dno. Ale wyszedł z tego.
Drugie spotkanie pani Róży z Aidą nastąpiło kilka lat później. Jej zięć z córką i dziećmi wybierali się na wczasy do Włoch. Chciała się dowiedzieć, czy będą tam bezpieczni. – „Musi pani koniecznie z nimi pojechać” – powiedziała Aida. – „Pani jest dla nich jak parasol ochronny. Jeżeli zostanie pani w domu, to może ich spotkać nieszczęście”. I jeszcze dodała:
„Uważajcie na czerwony samochód”.
Pani Róża – pomna wcześniejszych doświadczeń z wróżką – posłuchała jej przestróg. Mimo choroby, wsiadła do samochodu.
– Przez całą drogę byłam bardzo spięta – opowiada. – W Austrii na autostradzie samochód zajechał nam drogę. Cudem wyhamowaliśmy. Był... czerwony!!! Od tej pory z respektem patrzę na zdolności jasnowidzów. Nie wszystko da się naukowo wytłumaczyć. Sama się jednak przekonałam, że coś w tym jest.
Podobne zdanie ma pani Natalia spod Lublina.
– Kiedyś, przed laty, koleżanka namówiła mnie na wizytę u znanej wróżki – opowiada. – Na początku się opierałam, ale ciekawość zwyciężyła. Wróżyła z oczu. Czułam się dziwnie. To była starsza kobieta. Miałam wrażenie, że w trakcie – nazwijmy to: seansu – zemdleję. Tak, jakby przekazywała mi jakąś energię. To, co powiedziała, wprawiło mnie w osłupienie.
Nigdy nie zapomnę tej wróżby.
Pani Natalia dowiedziała się, że będzie miała trójkę dzieci (wtedy była panną). Dzisiaj ma ponad 40 lat i ...trzech synów. Będzie wiele podróżować po świecie. Przez kilka lat była ...pilotką wycieczek zagranicznych. Że wyjdzie za mąż za mężczyznę w mundurze. Przed ołtarzem stanęła z...oficerem wojska.
I jeszcze dowiedziała się wtedy, że nie powinna spuszczać z oczu najmłodszego syna. Przed rokiem wysłała go na kolonię. Po raz pierwszy w życiu. Pierwszego dnia znalazł się w szpitalu. Złamał nogę.
– I jak tu takiej wróżce nie wierzyć? –pyta na koniec.