Urodzili się 16 lat po wprowadzeniu stanu wojennego. Teraz o to, co wydarzyło się 13 grudnia 1981 roku, uczniowie z III LO im. Unii Lubelskiej zapytali swoich najbliższych
Arkadiusz
Przyjaźniłem się wtedy z Leszkiem, który mieszkał w Świdniku. Opowiadał, że w czasie "Dziennika Telewizyjnego” ludzie wystawiali telewizory na parapety, wychodzili na ulicę i spacerowali. To był ich protest. U nas w szkole formą protestu było noszenie "opornika” na ubraniu. Zdarzały się w związku z tym represje, ale niewielkie. Gorzej, że trafiliśmy na nauczyciela, który wymyślił, że jako jedyna klasa w szkole będziemy chodzić w mundurkach wzorowanych na wojskowych. W geście sprzeciwu część klasy kupiła sobie fioletowe bluzy. Byliśmy przez to gnębieni jako jakaś nielegalna grupa.
Przez długi czas nie można było brać udziału w żadnych zgromadzeniach. Nie było koncertów, dyskotek. Same zakazy. I oczywiście godzina milicyjna. Pamiętam, że byłem kiedyś na łyżwach, na lodowisku. Zrobiło się późno, więc strasznie się spieszyłem, bo pod naszym domem stał żołnierz na warcie. Bałem się, że jak nie zdążę, to mnie nie wpuści i zadzwoni na milicję, żeby mnie zabrali na przesłuchanie.
Not. Katarzyna Kwiatkowska
Anna
Po wyjściu z kościoła jedno wydarzenie zapadło mi w pamięci szczególnie. Przechodziłyśmy obok czołgu... W środku miasta! Jedna z córek zapytała nagle: "Mamo, możemy obejrzeć ten samochód?” To podziałało na mnie jak kubeł zimnej wody. Zrozumiałam, jak bardzo moje dzieci są bezbronne. Musiałam im jeszcze tyle wytłumaczyć... Teraz musiałam na nie uważać bardziej niż zwykle. Do końca dnia nie wychodziliśmy z domu. Jednak każdy z nas miał świadomość, że nawet tu nie jesteśmy bezpieczni.
Not. Stanisław Niewiadomski
Marek
Ja mogę opowiedzieć o tym "z drugiej strony”, bo miałem wtedy 22 lata i byłem akurat w wojsku, w Małaszewicach. W niedzielę 13 grudnia sierżant sztabowy zrobił zbiórkę. Łzy zaczęły mu płynąć, gdy powiedział: "No, chłopaki, skończyła się zabawa w wojsko”. I dla nas, i dla tych na niższym szczeblu dowództwa, stan wojenny to była wielka niewiadoma. Tym bardziej, że rozsiewano propagandę, że "Ruskie” stoją na Bugu.
Koledzy z I. Batalionu Piechoty oglądali wiadomości w świetlicy. I nagle telewizor wyleciał przez zamknięte okno!... Okazało się, że gdy Wojciech Jaruzelski ogłaszał stan wojenny, to któryś z chłopaków ten telewizor wyrzucił. Ale nic mu nie zrobili, bo byłaby za duża afera. Polityczna sprawa.
Na naszym terenie największe strajki były w FSC w Lublinie, w puławskich Azotach, w Kraśniku. Chłopaki z mojej jednostki wjeżdżali do FSC czołgiem, żeby stłumić strajk. W Azotach także wkraczało wojsko. Strzelanin, wielkich awantur nie było. Ale tam pracował czyjś brat, czyjś ojciec... W pierwszej linii szła milicja, ZOMO, a w trzeciej linii już wojsko. Pół roku dłużej byłem w wojsku przez stan wojenny. Wtedy nikt naprawdę nie wiedział, co będzie. Był tylko niepokój.
Not. Wiktoria Koput
Sławomir
Za jakiś czas zapukał do mnie kolega z wielkim plecakiem. Przyniósł w nim mnóstwo nielegalnych gazetek, prasy i książek, które wziął z domu. Jego ojciec był przewodniczącym "Solidarności” w fabryce eternitu w Lublinie i bali się, że przyjdzie do nich milicja. Dostali już sygnał, że zaczynają się aresztowania i rewizje. Kolega wszystko przyniósł do mnie, ułożyliśmy to w szafie, za ubraniami. Mam wrażenie, że potem wsiedliśmy w autobus, chociaż nie pamiętam do końca, czy wtedy kursowały i pojechaliśmy do centrum miasta. Robiło to duże wrażenie, bo na ulicach były czołgi, patrole żołnierzy. To wszystko, co pamiętam.
Not. Maciej Żurek
Bernadeta
Poszłam do kościoła. Ksiądz modlił się za ojczyznę, by ten stan wojenny nie spowodował użycia sił zbrojnych, by nikt nie ucierpiał. Już wtedy nie było lekko, wszyscy ciężko pracowali, a w sklepach brakowało produktów. W oczach ludzi widać było wyraźny niepokój, każdy chciał ochronić swoją rodzinę, a nikt nie było pewny, co może się stać. W telewizji nie mówili nic konkretnego, radio nie nadawało. Dawało nam to poczucie nadchodzących zmian. Rodzice opowiadali mi, że będzie godzina milicyjna, wprowadzą różne zakazy. Do końca nie byłam tego świadoma, nie docierało to do mnie.
Wieczorem poszłam na spotkanie klubu młodzieżowego. Rozmawialiśmy o tej całej sytuacji. Kolega opowiadał, że aresztowano jego wujka, mieszkającego w Poniatowej. Inni znajomi mówili o podobnych incydentach w swojej rodzinie. Mimo lęku, wszyscy mieliśmy jednak nadzieję, że będzie dobrze.
Not. Radosław Miśkiewicz
Wacława
W chwili ogłoszenia stanu wojennego miałam 43 lata i pracowałam w gospodarstwie. Jak ogłosili ten stan wojenny, to zaczęłam płakać. Mój syn Marek był w wojsku, Zbyszek miał 18 lat, Leszek 13... Moja mama zaczęła nas pocieszać: "No, czego wy płaczecie, to jeszcze nie wojna!” A tata mówi: "A co ty myślisz, to przecież wojsko. A wiadomo, może wkroczą do nas?”.
Tata to okropnie przeżył, on już wcześniej był chory. A od 13 grudnia zaczęło mu się pogarszać i po świętach zmarł. Mówiliśmy, że może gdyby nie to wszystko, to by jeszcze pożył.
Ja ten stan wojenny przyjęłam jako znak STOP, punkt zerowy; że teraz będzie coś innego, coś się stanie. Ale co? Tego nikt nie wiedział. Ludzie bali się, że będzie wojna.
Not. Wiktoria Koput
Andrzej
Wieczorem zobaczyłem w telewizji faceta w w mundurze wojskowym, zamiast w garniturze. Co ciekawe, to był ten sam facet co zawsze, ale w przebraniu. Uznałem, że skoro jest stan wojenny, to być może i on musi występować w mundurze. W wieku 13 lat człowiek nie interesuje się polityką… Nie wiedziałem, że życie będzie wyglądało inaczej niż do tej pory. Czy będą strzelać do siebie ludzie, czy zabiorą ojca do wojska…
Not. Natalia Toporowska
Franciszka
W telewizji generał Jaruzelski obiecywał, że nie będą się patyczkować z nikim. Bałam się, że wybuchnie kolejna wojna. Jedną przeżyłam i pamiętam, jakie to było cierpienie i niepewność.
Do końca nie wiedzieliśmy, czy wojna ponownie wybuchnie. Codziennie nasłuchiwaliśmy informacji, które choć trochę pomogłyby zrozumieć nam sytuację. Niewiedza i oczekiwanie są straszne.
Mam dziś dziewięćdziesiąt lat i myślę: Nie daj Boże, żeby te czasy wróciły.
Not. Aleksandra Królik
Sławomir
Przychodzili do nas różni goście, pytali o tatę. Nigdy w domu nie odwiedziło nas tyle osób jednego dnia. Kiedy tata wrócił, powiedział, że zakład jest zamknięty, wszystko zaplombowane, otoczone przez wojsko. Poszliśmy do kościoła na Lipową i zobaczyliśmy helikoptery nad miastem. Wszyscy byli przestraszeni, nie było wiadomo, co się dzieje. Tylko tyle, że jest wprowadzona godzina milicyjna.
Miałem wtedy 10 lat i gdy następnego dnia nie poszliśmy do szkoły ucieszyłem się. Dzieci były podekscytowane, bo działo się coś nowego. Ale był też strach… Tatę przesłuchiwano, był w areszcie domowym, o czym wtedy nie wiedziałem. Mieszkaliśmy koło biblioteki KUL-u. Wkrótce na budynku pojawiły się napisy ,,Zima wasza, wiosna nasza”, "Solidarność”. O ich rozwieszenie podejrzewano także mojego tatę.
Not. Dominika Knap
Tomasz
Było mi dziwnie i trochę strasznie. Nie było normalnego programu telewizyjnego, a wieczorem nadano film wojenny "Jarzębina czerwona”. Na ulicach stacjonowali żołnierze i milicja, legitymowano wiele osób. Na rogatkach miasta stały szlabany, bez zezwolenia nie można było wyjechać.
Miałem kolegę, który został zawieszony w prawach ucznia za działalność w KPN, a mnie i moich kolegów przesłuchiwał prokurator w jego sprawie. Od godziny 22 do 6 rano nie można było bez przepustki chodzić po ulicach, obowiązywał też zakaz zgromadzeń. Dlatego w styczniu 1982 r. klasa maturalna bawiła się na studniówce od 9 rano do 21 wieczorem.
Not. Magdalena Pieczniak
Bożena
Po pewnym czasie przywrócono zajęcia. Wszystkie wykłady były obowiązkowe, skrupulatnie sprawdzano listę. Dostaliśmy nowego opiekuna roku, którego nie znaliśmy. Podczas jego "pouczeń”, co do naszego zachowania, zaczęliśmy stopniowo opuszczać aulę. Na znak protestu studenci o umówionej porze gasili światło w akademikach i zapalali świece. Grupy zomowców kilkakrotnie robiły przemarsze między tymi budynkami, odgrażali się, pokazywali broń, wydawali się być odurzeni. Najbardziej pamiętam chłopaka, który był po chorobie Heinego-Medina. Nie mógł chodzić, miał częściowy paraliż, a zomowcy myśląc, że z nich żartuje, pobili go.
Not. Justyna Niezgoda
Teresa
13 grudnia byłam na wczasach w Zakopanem. Rano usłyszeliśmy komunikat w radiu: Stan wojenny. Co robić? Wyjeżdżać z kraju? Zostawać? Całą grupą poszliśmy na mszę. Górale klęczeli pogrążeni w modlitwie. Przed rozpoczęciem nabożeństwa wyszedł ksiądz i zaczął śpiewać "Boże coś Polskę..”. Po chwili śpiewali wszyscy. To było wstrząsające.... Nawet teraz przechodzą mnie dreszcze, gdy powraca ten obraz.
Po powrocie do ośrodka wczasowego ludzie byli przygnębieni, modlili się, płakali... Nikt nie wychodził z pokoju, aż do obiadu. Na stołówce spotkałam dwóch znajomych. Dostali wezwanie do jednostki i nazajutrz z rana musieli opuścić ośrodek. Później wyjechaliśmy i my. Legitymowano nas na granicy każdego miasta. Wróciłam do rodziców, ale nie zastałam ojca – pojechał do siostry do Lublina. Tam zobaczył czołgi jadące w kierunku Świdnika. Zaczął płakać. To było zbyt wiele dla mężczyzny, który przeżył wojnę...
Zaczęły się strajki w zakładach pracy, docierały do nas pogłoski o wydarzeniach w Gdańsku, wprowadzono godzinę milicyjną. ZOMO było wszędzie. Pracowałam wtedy w Chełmie, a po pracy od razu wracałam do rodziców pod Włodawę. Bałam się zostawać sama w mieszkaniu. Bałam się normalnie żyć.
Not. Magdalena Sawka