Rozmowa z Jackiem Firkowskim, wiceprzewodniczącym Zarządu Regionu Środkowowschodniego NSZZ "Solidarność”
- Upublicznienie po wielu latach sprawy wojskowych obozów skłoniło nas do tego, by odnaleźć inne spacyfikowane w podobny sposób osoby. Cały czas dowiadujemy się więcej na temat obozów w całej Polsce, do których wywieziono w tym samym czasie ogromną grupę działaczy Solidarności.
• O jakich obozach - poza Czerwonym Borem - dzisiaj wiemy?
- Na pewno był też Czarny Bór w Koszalińskiem i Biały Bór w Pomorskiem. Liczba internowanych mogła sięgnąć nawet 5 tys. osób. Ale właśnie po to organizujemy ten zjazd, żeby dowiedzieć się więcej i spróbować bliżej określić skalę zjawiska.
• Ale przecież wojsko ma dokładne dane na ten temat.
- Owszem, tyle, że nie chce ich ujawnić. Nasze pytania w tej sprawie zbywa się milczeniem powołując się na tajemnicę wojskową. Dlatego musimy sobie sami poradzić. To wciąż biała plama w polskiej historii.
• Jest szansa, żeby poznać całą prawdę o Czerwonym, Białym i Czarnym Borze?
- Na to liczymy. Dlatego prosimy, żeby zgłaszali się do nas ludzie z całej Polski, których na początku listopada ‘82 oficjalnie powołano do wojska, a następnie wywieziono do wojskowych koszar, tam przesłuchiwano, nakłaniano do współpracy i wypuszczono dopiero na początku '83. Zaznaczam, że wśród "powołanych” były osoby chore, a nawet kalekie, które z wojskiem nigdy nie miały do czynienia. Ja sam dostałem powołanie do Czerwonego Boru jako saper, chociaż dynamitu w życiu nie miałem w ręku.
• Dlaczego uczestnicy wojskowych obozów internowania tyle lat milczeli?
- To skomplikowana sprawa i... efekt znakomitego kamuflażu, który zrobiło wojsko. Gdybyśmy zostali w tradycyjny sposób internowani, to nie byłoby wątpliwości, że to działanie wymierzone w rozbicie opozycji. A my zostaliśmy zgonieni do wojskowej komendy uzupełnień i dostaliśmy formalne powołanie do wojska. Na początku nie mieliśmy pojęcia, że to zakamuflowane internowanie. Czuliśmy tylko, że coś nie tak, ponieważ wśród nas byli sami działacze "Solidarności”. Ale oficjalnie wciąż mamy w papierach, że byliśmy na wojskowym szkoleniu, żaden z nas nie może powiedzieć, że był internowany. To wszystko wskazuje, że ten sprytny kamuflaż trochę się udał.
• A dlaczego nie zostaliście po prostu internowani?
- W połowie ‘82 roku więzienia były już przepełnione; nie było gdzie trzymać opozycjonistów. Tymczasem władze bały się obchodów 11 listopada, na które zaplanowaliśmy wielką manifestację. Nie mniejsze obawy mieli w związku ze zbliżającą się rocznicą wprowadzenia stanu wojennego. Musieli nas jakoś spacyfikować, żeby nie doszło do zamieszek. Tak powstał pomysł wcielenia działaczy "Solidarności” do wojska. "Pobór” rozpoczął się w pierwszych dniach listopada, równolegle w całym kraju. I spełnił swoją rolę, bo działalność opozycji została skutecznie zablokowana na kilka dobrych miesięcy.
• Czemu po 25 latach chcecie wrócić do tamtych wydarzeń?
- Bo to jest nasza historia, o której dzieci powinny uczyć się w szkole. I to historia bardzo niechlubna dla naszego wojska, które splamiło się czysto polityczną aktywnością na usługach rządzących. Chodzi też o zwykłą ludzką pamięć, o to, żebyśmy mogli wrócić do wspomnień, pokazać pamiątki. Pierwszy raz, w dużej grupie otwarcie porozmawiać o tamtym czasie. Bardzo trudnym czasie. Przez kilka miesięcy w prymitywnych warunkach byliśmy kompletnie odcięci od świata i nie wiedzieliśmy, co nas czeka. Z kolegami z Czerwonego Boru do dzisiaj wspominamy, jak żołnierze straszyli nas, że na pobliskim poligonie stacjonują radzieckie wojska i zrobią nam tu drugi Katyń. Mówili, żeby zapomnieć o powrocie do domu.
• Tego się nie zapomina?
- Można zapomnieć, że było zimno, że były trudne warunki i rozłąka z rodziną. Ale atmosfery strachu, niepewności, kłamstwa - nigdy.
Rozmawiała Magdalena Bożko